piątek, 7 grudnia 2012

Kulisy kulinarnej akademii

Mamy na rynku księgarskim pozycję, która elektryzuje każdego, kto interesuje się kuchnią.
Marek Brzeziński relacjonuje swój pobyt w paryskiej szkole Le Cordon Bleu - mekce kucharzy i przedmiocie marzeń wielu, wielu osób.



Relacja monsieur MaRRek (tak akcentowano w Paryżu imię Brzezińskiego) ma formę opowieści, pisanej barwnym językiem, pełnym erudycyjnych dygresji i wielopiętrowym. O, popatrzcie, takie pierwsze z brzegu zdanie:
"Pewna dama w wieku późno balzakowskim, nie wykluczam, że już po kilku kieliszkach przaśnego bordo przy kontuarze knajpy Brasserie du Commerce, bo ostro walczyła z nieokrzesaną grawitacją barowego stołka, który chwiał się, jakby dookoła szalał sztorm o sile 10 w skali Beauforta biorący się pod boki z tsunami, wyznała mi, że budynek dzisiejszej Akademii był tez swego czasu (po zamknięciu przychodni, a przed przejęciem kamienicy przez Le Cordon Bleu) siedzibą Towarzystwa Spirytualistycznego i Hipnotycznego."

Poznajemy topografię szkoły na mapie Paryża, wygląd sal i kuchni, poznajmy szefów szkoły, ich zachowanie i nadane im przydomki (Szalony Fred, Szparag, Jaś Fasola, Super Franc...).
Szkoła uczy - zwłaszcza na kursie pierwszym wstępnym - podstaw gotowania kuchni francuskiej, przed wszystkim paryskiej. Ale kurs pełny kurs obejmuje również podróże i poznanie smaków regionalnych: Bretania, Burgundia, Alzacja, Prowansja...
Super! tyle, że to wszystko kosztuje 23 tys. euro rocznie;  bagatela, oh, la, la!!!!!!!!!!!

Teraz porozmawiajmy o przepisach, bo w tej książce one są.
Ale - UWAGA!!!! można być rozczarowanym! Przepisy wprawdzie podają co trzeba kolejno zrobić i z czego, ale nie podają proporcji użytych składników, co przecież często stanowi clou przepisu. Ale sprawdziłam - przepisy są rzeczywiście takie, jak podaje szkoła Cordon Bleu; mam w swojej biblioteczce książeczki Konemana, który wydawał swego czasu przepisy tej paryskiej szkoły i monsieur MaRRek trzyma się ich wiernie.







Z drugiej strony, przepisy pisane są tak obrazowo, lekko i z wdziękiem, że doprawdy wszystko można mu wybaczyć! Te przepisy nie są nudne!!!!:)

czwartek, 6 grudnia 2012

Dorothea Benton Frank "Czar milosci"

Ksiazka o Bozym Narodzeniu :) Jak dla mnie nieco niefortunny tytul.
Theodora ma 93 lata i jest glowa wielopokoleniowej rodziny. Jej corka Barbara nie bardzo radzi sobie z czekajaca ja do przejecia rola glowy rodziny. Kazdy z czlonkow rodziny ma jakies problemy. Tymczasem nadchodzi Boze Narodzenie, ktore maja spedzic pod jednym dachem- swieto milosci i pojedania. Theodora marzy o Swietach ze swojego dziecinstwa. Gdzie nie tylko byla inna atmosfera- prawdziwe choinki, prawdziwe potrawy wigilijne, ale tez prawdziwa rodzina. Tymczasem przybywa do nich gosc, ktory za pomoca szczypty magii i anielskiego tchnienia potrafii w tej rodzinie wskrzesic ducha Bozego Narodzenia nie tylko na te szczegolne dni...
Ksiazka mocno nierowna... Sielsko- anielskie opisy wspomnien Theodory i jej przyjaciolki Pearl, slodkie opisy przygotowan do swiat i magicznych wydarzen koliduja z opisami rodziny z problemami i tak naprawde trudno uwierzyc w pojednanie i rodzinna odnowe, ktore nastepuja za sparawa kilku czarodziejskich sztuczek, bez glebi przemyslen. Z pewnoscia plusem jest cala czesc kulinarna- bardzo apetyczna- dodatkowo na koncu ksiazki jest aneks z przepisami. Dzieki temu dowiadujem sie co jadano w Swieta na amerykanskim Poludniu. Mam zamiar upiec maslane buleczki! ;)

sobota, 1 grudnia 2012

Uliczka aniołów - Sheila Roberts


To idealna opowieść na świąteczny okres. Wiemy, że trochę 'przesłodzona', że wszystko dobrze się skończy, ale przecież nie przeszkodzi nam to rozgrzać się jej ciepłem w ten zimowy i zimny czas.

Trzy główne bohaterki - rozwiedziona Jamie, prowadząca sklepik z czekoladą, jej ciotka Sarah, właścicielka piekarnio-cukierni, której dzieci i wnuki wyfrunęły ostatecznie z gniazda oraz najmłodsza z nich Emma, posiadająca sklep z materiałami do szycia patchworków oraz kota-nicponia i łobuza - mieszkają w małym uroczym amerykańskim miasteczku. Ponieważ zauważają jednak, że powoli klimat wzajemnej uprzejmości i życzliwości ulega zanikowi, postanawiają temu zapobiec wymyślając wielką akcję - "Miej serce". Akcja nie jest trudna - wystarczy każdego dnia uczynić jeden dobry uczynek - może nim być cokolwiek - ustąpienie pieszemu, podarowanie ciastek sąsiadowi, pomoc w zapakowaniu zakupów. Kulminacja kampanii ma nastąpić w Boże Narodzenie, jako że pomysłodawczynie uznały, że w okresie przedświątecznym najłatwiej zbudzić ludzkie serca.

Na drugim tle rozgrywają się prywatne sprawy bohaterek. Jamie, mocno poraniona psychicznie przez byłego męża policjanta ma problem z ponownym zaufaniem mężczyźnie, tym bardziej, że ten, który pojawił się na horyzoncie też jest przedstawicielem władzy. Emma - romantyczka, uwielbiająca stare filmy, wciąż czeka na swojego księcia; tymczasem być może będzie zmuszona zamknąć sklep, który jest realizacją jej marzeń. Najśmieszniejsze są perypetie Sarah, babci, która przez warsztaty pieczenia ciasteczek próbuje zapełnić pustkę po wyjeździe wnuczek; Sarah ma też inny problem - mąż cieszy się z 'wolnej' wreszcie 'chaty', gdy tymczasem za płotem wyrasta nagle konkurent ;)

Ale o tym, jak potoczą się losy tych trzech sympatycznych bardzo kobiet oraz czy akcję "Miej serce" będzie można zaliczyć do udanych, musicie przekonać się sami, sięgając po książkę.

A tu wykaz przepisów od Sarah (piekarnio-cukiernia) i Jamie (sklep z czekoladą), zamieszczonych na końcu książki:

Od Sary:
- Ziołowe biskwity
- Ciasteczka z nadzieniem rodzynkowym
- Ciasteczka z dyni
- Ciasteczka owsiane
- Ciasteczka imbirowe
- Kawowe ciasto Sary z borówką amerykańską
- Duński placek z ciastem francuskim

Od Jamie:
- Rozgrzewające krówki
- Trufle śliwkowe z armaniakiem
- Krówka z białej czekolady o smaku cytrynowym
- Żółwie z precelków (szybkie i łatwe)
- Placek czekoladowo-miętowy

Smacznego! :)

niedziela, 21 października 2012

Za oknem cukierni - Sarah-Kate Lynch

Dziś z dawniejszych zapisków :)

Zacznę trochę przewrotnie. Podwójne życie. Czy łatwo je prowadzić? Czy da się tak to zorganizować, żeby zainteresowane strony żyły w nieświadomości? Kto na tym najbardziej ucierpi? Czy można wybaczyć drugiej osobie takie oszustwo? Czy kiedykolwiek jest odpowiedni moment, aby wyznać prawdę?

Między innymi na te pytania można znaleźć odpowiedź w tej uroczej i leciutko magicznej książce. Książce, która jednak porusza poważne tematy w aurze słonecznej i pięknej Toskanii.

Lily, czterdziestoletnia Amerykanka, zamożna, robiąca  błyskotliwą karierę, ma prawie wszystko o czym marzyła. Jednego nie udało się jej jednak mieć, mimo że pragnęła tego najbardziej na świecie - dzieci. Z tego powodu źle układają jej się relacje z siostrą obdarzoną czwórką potomstwa, dlatego też więcej uwagi poświęca pracy niż mężowi. Pewnego dnia odkryje przypadkiem, że nie wie wszystkiego o swoim współmałżonku.

Pod wpływem impulsu (a może bardziej "buszowania po internecie w stanie wskazującym") kupuje bilet do Włoch i wyrusza, by odnaleźć drugą rodzinę Daniela.

Aby nie zdradzać dużo więcej z fabuły, napiszę tylko, że Lily trafia do małego miasteczka Montevedova, przypadkiem (czyżby?) ląduje w maleńkiej cukierni dwóch sióstr Ferretti Luciany i Violetty i staje się dla nich i dla innych członkiń Ligi Owdowiałych Cerowaczek - "calzino roto". Dzięki ich działaniom, a może właściwie pomimo ich działań? Lily wymyśla przepis na "amorucci" - nowy przebój cukierni Ferretti, wprowadza ład w życie małej Fransceski i doznaje w końcu szczęścia miłości swojego życia.
Ale tego, kto będzie jej wybrankiem, trzeba się dowiedzieć z książki :)

Nie czytałam wcześniej żadnej powieści pani Lynch, ale zostaję jej wielką fanką. Jej powieść miała wszystko to, co lubię - uczucia, humor, odpowiednie dawkowanie i rozwiązywanie sekretów. Do tego dorzucić trzeba przepiękne "okoliczności" przyrody i idealna lektura na lato gotowa!

Świetnie się czytało "Za oknem cukierni". Poczucie ciepła, uśmiech, łzy - to mi towarzyszyło. Znakomicie oddana atmosfera małego toskańskiego miasteczka, cudowna galeria postaci! Siostry Ferretti i inne staruszki z Ligi - genialne. Sceny z ich udziałem dostarczyły mi najwięcej rozrywki. Bardzo przypadła mi też do gustu trochę bezczelna, na pewno z wielkim tupetem,  Fiorella Fiorucci - nowa członkini, nazywana przez pozostałe panie "smarkulą" (siedemdziesięcioletnią!).

Osobnym bohaterem jest jedzenie. Ach Włochy! Opisywane posiłki wywołują chwilami "ślinotok", a po przeczytaniu ma się wielką ochotę na upieczenie słynnych ciasteczek z tego regionu, podwójnie pieczonych "cantucci" - kto wie, może niedługo się skuszę?

środa, 3 października 2012

Słodkie życie w Paryżu

Nie ukrywam, że tytuł przyciągnął mnie jak magnes.
Ba! któż nie marzy, żeby pomieszkać trochę w Paryżu?:)
Kiedy więc zobaczyłam książkę Davida Lebovitza (którego blog http://www.davidlebovitz.com/ lubię od czasu do czau przejrzeć) zaraz ją kupiłam.
I choć o Paryżu i Francji widzianych oczami cudzoziemca wiemy już niemal wszystko (pamiętacie: Julia Child, Peter Mayle, Elizabeth Bard, Woody Allen ......) to nigdy nie mamy dosyć tego typu nowinek.
Historyjki zmagań ze skrzeczącą codziennością pisane z przymrużeniem oka i interesujące przepisy Davida, zgrabnie wplecione w tok narracji - to chyba wystarczająca rekomendacja:)
David jest słynnym amerykańskim cukiernikiem, najwięcej więc przepisów mamy na słodkości: brownies, ciasta, makaroniki, musy, sorbety, suflety. Ale i coś konkretnego się znajdzie, jak choćby bardzo ciekawie się zapowiadający indyk duszony w beajolais nouveau ze śliwkami czy carnitas.

Zapraszam do lektury:)

sobota, 29 września 2012

Dania z anegdotą - Hanna Szymanderska

Hanna Szymanderska to wielka znawczyni kuchni, przede wszystkim polskie, autorka wielu książek kucharskich, ale także książek o obyczajach świątecznych, szlacheckich, myśliwskich (marzy mi się ogromnie takie piękne wydanie ze złotymi brzegami i w twardej oprawie jej "Encyklopedii polskiej sztuki kulinarnej"). Nic więc dziwnego, że takiej miłośniczce kulinariów, a zwłaszcza kulinariów w książkach, jak mnie, jest bliska. Opisywałam zresztą już kiedyś na swoim blogu jedną jej książeczkę o zwyczajach i potrawach wigilijnych "Wigilia".

W dzisiejszych czasach, gdy kuchnie świata przeplatają się nawzajem, przechodzą swoimi smakami, gdy "zbliżenie" granic i otwarcie na inne kraje powoduje przenikanie się i łączenie przepisów, gdy inspiracje możemy czerpać właściwie z wszelkich dostępnych nam źródeł, często trudno byłoby nam odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięła się dana potrawa. A przecież ktoś kiedyś pierwszy wpadł na pomysł danego połączenia produktów czy dodania określonych przypraw. I tu pomocna może być ta właśnie gawęda "Dania z anegdotą".

Pani Hanna opowiada w niej o wielu sławnych kucharzach, ale i innych osobach, które bądź same wymyśliły daną potrawę, bądź były inspiracją dla jej stworzenia. Książka podzielona jest na kilka działów - rodzajów potraw - mamy więc sosy, sałaty, przekąski zimne i gorące, zupy, ryby, drób, mięsa, dania różne i desery. Oprócz opisu, jak powstały, mamy również różne ich warianty, wiele anegdot z nimi związanych oraz konkretne przepisy na te właśnie, jedne z najsłynniejszych dań świata.

Książkę czyta się bardzo dobrze, poszczególne historie są ciekawe, niektóre zabawne, inne niekoniecznie. Żal, że mało wśród nich polskich "wymysłów".

Jedynym minusem wydania jest brak zdjęć, ale cóż - nic tak nie pobudza wyobraźni, jak smakowite opisy jedzenia :) A że jest w czym wybierać - od sałatki Waldorf-Astoria poprzez zrazy po nelsońsku, kotlety Pożarskiego, Wiener schnitzel aż po Melbę czy tartę Tatin - najlepiej mieć coś pysznego pod ręką :)

Dla miłośników kuchni - pozycja obowiązkowa!

Spis przepisów:
Sosy:
- sos holenderski
- beszamel wersja klasyczna
- staropolski majonez babuni
- aioli
- gruziński
- polski
- włoski
- sos Roberta
- polska wersja sosu Roberta
Sałaty:
-najprostszy sos do sałaty
- sos z awokado
- sałatka Waldorf-Astoria
- sałatka Waldorf z brzoskwiniami
- sałatka Waldorf
- sałatka Cezara
Przekąski zimne i gorące:
- pasta a'la cressoniere
- carpaccio
- carpaccio z oliwkami i kaparami
- carpaccio z łososia
- puchero pięknej Otero
- jajka Villeroi
- kąski królowej
- bliny carycy Katarzyny
- bliny wileńskie
- vol-au-vent z ragout z drobiu z porami
- vol-au-vent z ragout rybnym
- zielony groszek a'la Saburow
- fondue z sera
- mozzarella in carozza
- grzanki z mozzarellą
- tosty z mozzarellą
- frittata con mozzarella
Zupy:
- minestra klasztorna
- włoska zupa jarzynowa
- minestrone po neapolitańsku
- zupa z łuskanego grochu
- klasyczna potage Parmentier
- polska kartoflanka
- kwas buraczany
- barszcz
- czernina
- zupa cebulowa
- kruche ciasteczka do zupy cebulowej
- Vichyssoise, czyli chłodnik francuski
- chłodnik andaluzyjski
- gazpacho, czyli chłodnik hiszpański
Ryby:
- karp a'la Pomian
- sandacz po polski
Drób:
- kurczak Verdi
- kurczak pana Gauguina
- poule au pot
- klasyczna kura w rosole
Mięsa:
- antrykot Mirabeau
- masło smakowe
- antrykot marynowany
- masło pietruszkowe
- antrykot po prowansalsku
- Chateaubriand
- ziemniaki Chateau
- sos berneński
- befsztykowa koperta
- polędwica a'la Wellington
- sztuka mięsa po litewsku
- sztufada korzenna
- zrazy po nelsońsku
- boeuf stroganow
- kotlety mediolańskie
- sznycel po wiedeńsku
- sznycel po holsztyńsku
- bogracz gulasz
- gulasz seklerski
- gulasz koloszwarski
- kotlety Pożarskiego
- kotlety pożarskie
- kwiczoły w auszpiku na postumencie
- cordon bleu, czyli francuskie faszerowane zraziki cielęce
- medaliony cordon bleu
 Dania różne:
- curry z bakłażana
- curry z wędzonej szynki
- curry z baraniny
- kuskus po berberyjsku
- kuskus z rybą i orzechami cashew
- pilaw z drobiowych wątróbek
- ormiański pilaw weselny
- pilaw z rybą
- spaghetti a'la Norma
- zapiekanka z łososiem
- zapiekanka makaronowa z grzybami
- biała zapiekanka dla wegetarian
- ratatouille nicejskie
- caponata
- peperonata
Desery:
- Melba
- szarlotka królowej Charlotty
- magdalenki z Commercy
- crepes Suzette, czyli naleśniki Zuzki
- naleśniki a'la Gundel
- gruszki piękna Helena I
- gruszki piękna Helena II
- ciasto z brzoskwiniami
- ciasto borówkowe
- wiśniowy placek
- sernik z jabłkami
- tarta Tatin
- sękacz klasyczny
- tort Pawłowej
- deser Pawłowej
- tort Sachera

niedziela, 2 września 2012

Aleksandra Seghi "Slodkie pieczone kasztany"

 

"Slodkie pieczone kasztany" Aleksandry Seghi to ksiazka, jaka i ja moze moglabym napisac. Tyle ze moja bylaby o Bawarii, a nie o Toskani ;) Tak troche zartem czytajac ja zastanawialam sie, czy ktos chcialby o Bawarii poczytac. I nie jestem pewna, bo to Niemcy, a co do Niemiec to w Polsce jest chyba jednak za wiele uprzedzen. A szkoda... Natomiast Toskania owiana jest piekna legenda, juz nawet od czasow krolowej Bony, ktora zawsze wzdychala do swojej pieknej Italii ;) Pamietacie serial "Krolowa Bona" z Aleksandra Slaska?
Sporo w ostatnim czasie pozycji ksiazkowych, filmowych o tym regionie Wloch. Z roznym sukcesem opowiadaja o tej pieknej krainie. Powoli w mojej glowie zaczynalo sie zacierac, co jest rzeczywistoscia, i czy Toskania to tylko bajka? ;) Na tym tle ksiazka Aleksandry Sehgi plasuje sie calkiem inaczej. Napisala ja emigrantka z Polski, ma na Toskanie polskie spojrzenie. Podswiadomie wiem, o co chodzi, bo wyczuwam takie emigranckie klimaty. To juz nie wizyta wakacyjna na dwa- trzy tygodnie, czy wakacyjny kurs jezykowy. To zycie na zwsze i proba podjecia przyjazni z otoczeniem. Proba udana. Autorka na swoj sposob zakorzenila sie tutaj. Jednak z ciagle nieslabnaca swiezoscia spojrzenia Toskania zaciekawia ja i przyciaga odmiennoscia. Prosta toskanska kuchnia okazuje sie chyba najwiekszym odkryciem. W ksiazce znajdziemy sporo toskanskich przepisow. Rozdzialow poswieconych produktom kulinarnym, gotowaniu, wspolnemu biesiadowaniu, kulinarnym festynom itp. Nie brak tez rozdzialow o zwyklym codziennym zyciu, o trudnosciach w aklimatyzacji- np. az tryskajacy autentycznoscia rozdzial o obywatelstwie wloskim. Ksiazka emanujaca pogoda zycia osoby, ktora dom ma w dwoch miejsach. Osoby, ktora doskonale rozumiem...

Słodkie pieczone kasztany - Aleksandra Seghi


Książka ma podtytuł "Toskańskie opowieści ze smakiem" i takie właśnie one są. To luźno ze sobą związane (i tu jedyny mój zarzut - brak jakiegoś takiego spójnego porządku ułożenia poszczególnych rozdziałów, czasami ich tytuły nie współgrają do końca z treścią, nie ma jakiejś takiej "myśli przewodniej" łączącej wszystko w jedną całość) notatki, felietony, impresje o nowej "ojczyźnie" pani Oli, która osiedliła się tam i mieszka ze swoją rodziną - włoskim mężem i córeczką.
Mamy tu wiele bardzo osobistych wspomnień, jak zaczęła się cała fascynacja Włochami, mamy ciekawe opisy różnych włoskich zwyczajów, niektórych dziwnych, niektórych niekoniecznie. Bardzo interesujące są jakby miniprzewodniki po wybranych miejscowościach z okolic Pistoi, czy informacje o różnorakich festiwalach odbywających się tam - na pewno bardzo się przydadzą, jeśli kiedykolwiek będziecie chcieli się wybrać w tamte rejony.
Jak Włochy, to i oczywiście włoska kuchnia, jedna z najbardziej popularnych, zwłaszcza u nas. W książce pani Ola umieszcza przepisy, również takie "prywatne zdobyczne", poza tym bardzo 'smakowicie" opisuje zwyczaje kulinarne - lepiej mieć pod ręką coś do jedzenia w trakcie czytania ;)
Dodatkowym atutem są liczne kolorowe zdjęcia regionu, potraw oraz z archiwum rodzinnego.
To, co mi najbardziej przypadło do serca, to szczerość autorki. Nie jest to bowiem kolejna opowieść z cyklu - ach, jak cudownie i wspaniale jest w obcym kraju. Nie, tutaj mamy pełną świadomość nie tylko zalet, ale i wad kraju czy ludzi, a także ograniczeń spotykających cudzoziemców.

Czy muszę dopisywać, że bardzo polecam? :)

Niestety w książce brak wykazu przepisów, wypisałam go więc sama:
- Gnocchi al Pomodoro (Gnocchi z pomidorami)
- Torta al Limone (Ciasto cytrynowe)
- Cenci
- Biscotti di San Bartolomeo (Ciasteczka świętego Bartłomieja)
- Insalata Caprese (Sałatka z Capri)
- Salviata (Zapiekany torcik szałwiowy)
- Penne al Radicchio (Makaron z sałatą radicchio)
- Frittelle di Melle (Smażone jabłka w cieście)
- Gamberoni in Guazzetto (Krewetki w potrawce)
- Torta Mimosa (Tort Mimosa)
- Ficattole (Smażone ciasto drożdżowe)
- Crostini (Grzanki z masą wątróbkową)
- Crostini rossi (Grzanki z pomidorami)
- Pancotto (Zupa z wody i chleba)
- Zuppa di Cipolle (Zupa cebulowa)
- Torta di Pane e Amaretti (Ciasto z chleba i ciasteczek amaretti )
- Necci con la ricotta (Naleśniki kasztanowe z serem ricotta)
- Zuppa di Fagioli lub Ribollita (Zupa fasolowa)
- Fagioli all'Uccelletto (Fasola z pomidorami)
- Torta di Fagioli (Ciasto fasolowe)
- Penne al Pomodoro (Makaron w sosie pomidorowym)
- Pappa al Pomodoro (Pomidorowa papka)
- Marmellata di Pomodori (Dżem pomidorowy)
- Pici all'Aglione (Czosnkowe pici)
- Ravioli di Ciliegie (Czereśniowe ravioli)
- Risotto all'Empolese (Risotto z karczochami w stylu Empoli)
- Carciofi in fricassea (Karczochy w potrawce)
- Tortino di Carciofi (Torcik z karczochów)
- Acquacotta (Uboga zupa warzywna)
- Pappa con L'Olio (Papka z oliwą)
- Frittata di Zucchine (Omlet z cukinią)
- Frittata di Carciofi (Omlet z karczochami)
- Pesto ai Semi di Girasole (Pesto słonecznikowe)
- Funghi e Patate al Forno alla Toscana (Pieczone ziemniaki z prawdziwkami po toskańsku)
- Crostata di More (Tarta z jeżynami)
- Schiacciata Fiorentina (Ciasto florenckie)
- Tagliatelle al Mascarpone e Noci (Tagliatelle z mascarpone i orzechami)
- Risotto al Radicchio e Olive Nere (Risotto z sałatą radicchio i czarnymi oliwkami)
- Brutti ma Buoni (Brzydkie, ale dobre)*
- płyn do mycia naczyń

* piękna nazwa dla ciasteczek, prawda?

niedziela, 22 lipca 2012

Hanna Szymanderska "Dania z anegdota"

Lubie gotowac. Mam kulinarnego bloga. Lubie tez historie. Te historie zapisana duzymi zgloskami, jak tez te historie nieco pomniejsza, choc przez to nie mniej wazna. Lubie tez, jak ktos opowiada historie. Historie o jedzeniu np. Tak wiec, w ksiazce "Dania z anegdota" podobalo mi sie naprawde prawie wszystko.
Autorka opowiada ciekawie o historie, o daniach, ktore sa nam powszechnie znane i nikt by nie przypuszczal za nimi jakiegos historycznego tla. Np. ""zwykle" ciasta z owocami:

"Wisnie i truskawki- gwarantowaly milosc, brzoskwinie i sliwki- zdrowie, szczescie, madrosc i milosc, borowki- ochrone, jablka- zdrowie, pokoj i milosc, jezyny nie tylko wtbogacaly sakiewke, ale tez pobudzaly seksualnie, maliny wrozyly szczescie, milosc i ochrone, a orzechy pieniadze".

Str. 207

O daniach stworzonych przez slynnych kucharzy np. kotlet Pozerskiego, tort Sachera, daniach na czesc slynnych osobistosci np. beza Pavlowej, Beef Wellington, daniach, dzieki ktorym ktos stal sie slynny np. tarta tatin. Daniach z calego swiata, dzieki ktorym wzbogacila sie kuchnia na calym swiecie ;): wegierski gulasz i rosyjskie bliny, hiszpanska gazpacho, arabski kuskus, francuskie crepes Suzette itd. Historea opowiedziana z zapalem, ciekawie i z duza dawka humoru.

A teraz skad wzielo sie to moje "prawie" dotyczace tej ksiazki. Otoz autorka w duzej mierze skupila sie na kuchni francuskiej i wloskiej. O palme pierwszenstwa wsrod kuchni swiata zabiegaja pewnie francuska i wloska kuchnia. Sa to narody dla ktorych gotowanie to sprawa pierwszej wagi, pewnie dlatego sporo takich historycznych dan tam powstalo. Mnie jednak zabraklo nieco wiecej roznorodnosci, dan z polnocnej Europy np. albo z orientu i moze tez nieco wiecej kuchni polskiej.

Czytalo sie jednak pysznie i wysmienicie :) Polecam!

Ksiazka przekazana mi dzieki uprzejmosci wydawnictwa:

Księgarnie internetowe

niedziela, 15 lipca 2012

Amore i amaretti. Opowieść o miłości i jedzeniu w Toskanii - Victoria Cosford

Recenzja książki znajduje się na moim blogu W książce można znaleźć przepisy na: Spaghetti alla puttanesca Salsa di coniglio Spinaci con olio aglio e peperoncino Baccala alla fiorentina Pomarola Penne z ricottą i szpinakiem Biscotti di prato Tiramisu all'arancia Acciugata Sarde al beccafico Fettuccine po leśnemu Grigliata mista di verdura Salsa alla norma Crostata di frutta Torta della nonna Salsa erbe Małe grzanki z salami, koprem i dodatkiem fig Sernik cytrynowy Risotto ai carciofi Schiacciata all'uva Zabaglione Czekoladowe ciasto truflowe Szarlotka Pollo Fritto Fettunta al cavolo nero Radicchio al forno Fagioli lessi Ciasto czekoladowe z orzechami laskowymi Peposa all'imprunetana Chyba to zrozumiałe, dlaczego uważam, że "Amore i amaretti" to praktyczna książka o jedzeniu :) Naprawdę sporo przepisów na dania różnego rodzaju i smaku.

wtorek, 10 lipca 2012

Sklepik z Niespodzianką. Bogusia - Katarzyna Michalak

Sklepik z niespodzianką to powieść Michalak, którą przeczytałam bezpośrednio po Poczekajce. Znowu wpadłam w może nie sielski, ale prowincjonalny klimat Pogodnej, miasteczka położonego niedaleko Kołobrzegu. Tytułowa Bogusia to dziewczyna po studiach na ogrodnictwie, która po zawodzie miłosnym w Holandii wraca do ukochanych rodziców. Jednak zanim dojedzie do Warszawy, po drodze trafia do Pogodnej, która przypadła jej do serca. W tym miasteczku postanawia otworzyć sklepik, gdzie wbrew początkowym zamiarom nie będzie sprzedawać kwiatów, ale przedmioty tzw. kurzołapkami. Po kupnie i remoncie uroczej kamienicy, jej plany o sklepie modyfikują się i prócz sprzedawania porcelanowych aniołków i akwarelek, Bogusia zajmuje się przygotowaniem czekolady na gorąco w różnych smakach dla klientów, do której dodaje kawałek upieczonego ciasta. Znowu bohaterką jest niepoprawna romantyczka, która szuka miłości, szuka ideału mężczyzny, jakim jest jej ojciec. Bogusia pragnie założyć rodzinę taką kochaną, w jakiej się wychowała (może nie do końca, bo nie chce przesłodzić życia swoim pociechom). W Pogodnej spotkać można malarza, który mierzy siebie jak Picassa, cudowną weterynarz, która pomoże każdej zwierzęcej istocie, a której męża nikt w mieście nie lubi, księdza Jana, który rozkręci zabawę na czekoladowym festynie, rodzinę rybaków, która kryje mroczną historię, emerytowaną psycholożkę Stasię, której pomoc będzie niezwykle owocna, a także "tap madl" z Ameryki, która postanowiła wrócić w rodzinne strony i zakręcić się wokół miejscowego artysty. Przy takiej obsadzie możemy mieć gwarancję, że lektura nie będzie nudna, a raczej zajmująca przyjemnie kilka godzin, podczas których naprzemiennie z uśmiechem i z napięciem będziemy czytać losy książkowych bohaterów. Uwielbiam takie klimatyczne powieści. Na poprawę humoru i relaks po pracy - serdecznie polecam. A w środku możemy znaleźć słodkie przepisy na: Ptysie z kremem karpatkowym polewane białą i mleczną czekoladą Trójsernik Białą czekoladę imbirową Gorzko-słodka czekolada z chili Ciasto drożdżowe "Pogadaj do mnie" Szybkie i proste powidła śliwkowe Sernik królewski Podczas lektury nieraz ciekła mi ślinka...

piątek, 15 czerwca 2012

Słodkie pieczone kasztany, Aleksandra Seghi

Słodkie pieczone kasztany Aleksandry Seghi chciałam kupić zaraz jak się pojawiły. Jednak nim zdążyłam kliknąć, dzięki Maniczytania (dziękuję :)), trafił do mnie egzemplarz recenzyjny od Świata Książki :)
To niezwykła książka – nie dlatego, że Autorka żyje w Toskanii od wielu lat, ani dlatego, że ma poczucie humoru, ale dlatego, że to połączenie przewodnika, pamiętnika i książki kucharskiej. Nie powieść z kuchnią w tle, ani przewodnik z wtrąceniami, ale właśnie takie trzy w jednym. I bardzo żałuję, że nie miałam jej rok temu, gdy sama powędrowałam do Toskanii :) (co prawda nie trafiłam do Pistoi, ale do Florencji, Lucci i kilku innych miejsc – jak najbardziej tak) – pewnie skosztowałabym jeszcze więcej potraw i może trafiła w więcej miejsc? :)

Toskania, jak i południe Francji, ma niezwykłą atmosferę (choć nie będę kryć, że na razie bardziej urzekła mnie Umbria, ale to chyba kwestia atmosfery bliższej tej francuskiej, która wiele lat temu mnie urzekła). Tworzą ją niewątpliwie widoki i zapachy, ale przede wszystkim ludzie i kuchnia. Chleb, pomidory, makaron i oliwa smakują tam niezwykle i jakoś niesamowicie spójnie, na każdym kroku (choć i słono mocno, co mnie zaskoczyło). I te właśnie składniki przewijają się przez całą książkę, oddając atmosferę poszczególnych miejsc.

Bardzo mi się podobały opisy tradycji, targów i zwyczajów, wyjaśnienie pewnych różnic kulturowych (jak choćby obchody Dnia Kobiet, czy Wielkanocy). To kwestie ściśle związane z tamtejszym życiem, pokazujące mieszkańców jako niezwykle aktywnych i zaangażowanych, a przy okazji – wyjaśniające zachowania tamtejszych mieszkańców, ich podejścia do poszczególnych aspektów życia i samych siebie. To także część będąca wskazówką kiedy i gdzie warto zajrzeć.

Atutem Słodkich pieczonych kasztanów jest zdrowe, nieprzesłodzone podejście do życia i samej Toskanii, jakie nierzadko można odnaleźć w poświęconych tej krainie książkach. Znajdziemy tu wiele zachwytów, ale i kwestie drobnych rozczarowań, lekkich szpilek i przytyków. To pokazanie Toskanii od kuchni w pełnym tego słowa znaczeniu.

To, czego mi brakło, to index przepisów – jest ich bardzo wiele, a brak spisu powoduje, że próbując odnaleźć ten jeden, określony, muszę przekartkować całą książkę. Druga kwestia to czasem lekko urywane wątki – w niektórych rozdziałach pojawiają się na chwilę, by zniknąć bezpowrotnie. Nie rozwala to jednak książki, raczej zostawia pewien niedosyt.
Na koniec – rewelacyjnym uzupełnieniem całości są przepiękne zdjęcia. Szczególnie te pokazujące potrawy – nie powstydziłaby się ich żadna książka kucharska :)

czwartek, 7 czerwca 2012

Magiczny ogród - Sarah Addison Allen



"Magiczny ogród" połknęłam w jedno popołudnie, tak bardzo dałam się wciągnąć w historię dwóch sióstr (dwie siostry - słowa klucze również kolejnych dwóch przeczytanych przeze mnie książek) z zaczarowanego ogrodu.

Dlaczego ogród jest zaczarowany? Rośnie w nim magiczna jabłonka (chociaż tego, jakie siły w niej drzemią nikt do końca nie wie), a mieszkanki domu, z rodu Waverleyów, obdarzone są również "dziwnymi" mocami.

Claire, starsza i bardziej stateczna z sióstr, od początku przyjęła swoje dziedzictwo i swój dar - znajomość ziół i kwiatów i wykorzystywanie tego w gotowaniu, pieczeniu, przygotowywaniu nalewek itp. Sydney z kolei nie podobało się małe miasteczko i to, że jej rodzina jest "inna", uciekła więc z niego przy nadarzającej się okazji.

Czy jednak można uciec od przeznaczenia? Co sprawiło, że po wielu latach zupełnie niespodziewanie Sydney wkracza z powrotem w uporządkowany świat Claire? Czy siostry znajdą porozumienie?

Naprawdę doskonałe to czytadło dla kobiet. Mamy tu i miłość, i pojednanie, i wybaczenie, i pogodzenie się ze sobą, ludzkie tragedie, ludzkie słabości, trudny temat przemocy w rodzinie. Świetnie nakreślone bohaterki - moją ulubioną stała się staruszka Evanelle, również z rodu Waverleyów, która miała bardzo ciekawy dar -otóż czuła nieprzepartą potrzebę dawania ludziom różnych prezentów, najdziwaczniejszych zresztą. Po co je dawała - tego nie wiedziała, te osoby na początku też - ważne było to, że zawsze się do czegoś przydawały :)

Dodatkowy ogromny plus dla mnie to znakomicie odmalowane małe miasteczko. I krajobraz, i społeczność, i relacje międzyludzkie - cudowne, czułam się, jakbym tam była i mieszkała. Autorka potrafiła stworzyć świat, w którym obecna była magia taka nierealna, ale i magia zwyczajnego życia.

Książka staje na półce moich ulubionych na chandrę, autorka dołącza do grona tych, których czytam w całości (już zakupiłam jej nowo wydaną u nas "Słodki zapach brzoskwiń" i poluję na "Królową słodyczy"), a Was gorąco do niej zachęcam!

A, i recenzja znajdzie się również na blogu wyzwania "Literatura palce lizać" - tyle się w niej kulinarnie dzieje! Claire to mistrzyni wypieków i potraw "kwiatowych", prawie czuje się przez kartki smakowite zapachy :) A na końcu książki znajdziemy miniprzewodnik z kuchennego zeszytu Waverleyów - jakie rośliny do czego można wykorzystać ;)

Przepisów w niej brak, ale w czasie czytania ciągle myśli się o jedzeniu :)

środa, 30 maja 2012

Krzysztof Mazurek "Podroz na lisciu bazylii"

Po ksiazke siegnelam zachecona recenzja w jakiejs gazecie dla pan. I rzeczywiscie: jest to ksiazka osadzona w nurcie literatury dla kobiet. Choc pojawiaja sie w niej tez watki podroznicze, mocno dzis popularne watki kulinarne, a nade wszystko kryminalna afera! Acha i oczywiscie romans- wszystko napisane calkiem zgrabnie i gladko- podobal mi sie nieco "zadumany" styl autora. Dobre czytadlo na popoludniowe gorace godziny. Z przyjemoscia czytalam opisy wloskich miast, czy greckich wysp. Sama pewnie niezbyt szybko sie tam wybiore ;) Watek kryminalny naprawde "zgrabny" i jak dla mnie bardzo czytelny, a brak czytelnosci i nadmierne skomplikowanie fabuly to, niestety, w wielu wspolczesnych kryminalach powazna wada. Happy end moze troche na wyrost, ale czemu wlasciwie nie??? Fajne czytadlo :)
O tresci: Marinna, bibliotekarka po trzydziestce wygyrywa konkurs kulianarny i w nagrode wyjezdza do Toskanii, gdzie z grupka innych zwyciezcow pod okiem Giorgia- kuchennego mistrza- zglebia tajniki wloskiej kuchnii. Z Giorgiem zbiliza ja pokrewienstwo dusz, a moze szansa na cos wiecej, wspolnie spedzaja wieczory dyskutujac o kuchni i o zyciu... Pewnego ranka jednak Giorgio zostaje znaleziony martwy na podlodze swej kuchni. Marianna byla osoba, ktora jako ostatnia widziala go zywego. Postanawia zglebic zagadke jego smierci- czy nie "zaplatana" jest w to sycylijska mafia? Wraz z Marianna podrozujemy do Bolonii, Genui, na Sycylie, do Grecji a potem w okolice Krakowa. Podrozujemy tez w czasie :)
Polecam! I jeszcze raz napisze: fajne czytadlo! :)

poniedziałek, 28 maja 2012

"Herbaciarnia pod Morwami" i sernik z wiśniami

"Herbaciarnia pod Morwami" Sharon Owens
Wydawnictwo "Ksiąznica" kieszonkowa
Katowice 2006
Beletrystyka, literatura współczesna.


Największy problem z książkami tego typu polega na ich przeczytaniu wreszcie a jednoczesnym czytaniu jak najdłużej. Jeśli jeszcze zadziała magia przypadku to nie ma innej rady jak tylko się poddać. Poddanie nie oznacza zaprzestania czytania i rezygnacji z książki w ogóle,oznacza tylko że lektura się przedłuży dzięki czemu będzie jeszcze przyjemniejsza.

Magia zadziałała już przy stronie 39 ,przeczytajcie też:

" Dzisiaj sernik przybrany był wiśniami.Przełknęła ślinkę.Pysznił się tuż przed nią ,oddzielony tylko szkłem.Olbrzymie prawie czarne wiśnie, z których lśniący sok spływał na bladozółte ciasto.Sadie telepatycznie wezwała obsługę ,ale Daniel i Penny zajęci byli w kuchni i minęło długie jak wieczność trzydzieści sekund,zanim ktoś wreszcie podszedł do lady.Zamówiła dwa kawałki sernika,dwie duże gałki lodów waniliowych z bitą śmietaną oraz czekoladowe cappuccino.Wyszeptała Danielowi zamówienie niczym szpieg zdradzający tajemnicę państwową.Podczas gdy Penny grzała mleko w ekspresie,Sadie usiadła w kącie,twarzą do ściany ,i czekała z żołądkiem ściśniętym z niecierpliwości.Rzuciła sę na sernik ,jakby miał ją ocalić od śmierci glodowej ...
...Teraz każda komórka w ciele Sadie odprężała się błogo ,a gorąca kawa ze śmietanką całowała jej usta...
... Sernik z wiśniami topniał na języku,wypełniając jej pustą jazń kulinarną ekstazą.Z rozkoszą przymknęła oczy.Przełknąwszy ostatni kęs,wydała głebokie westchnienie ulgi.To było fizyczne spełnienie." *

Czytając ten fragment przepadłam z kretesem , od tej pory miałam przed oczami tylko sernik z wiśniami. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie ilości drożdżówek pochłonęłam do tej pory przy tej książce, do tego szarlotka mi się śniła po nocach a teraz jeszcze ten sernik! Zatem odłożyłam na półkę książkę licząc na to że z czasem apetyt zmaleje. Gdzie tam. Na dodatek wczoraj przeglądałam "Kobietę i życie" no i zajrzałam również do przepisów a tam ...


przepis na sernik z owocami (Tak mogą być wiśnie !!!) i kruszanką. Póki nie upiekę mogę zapomieć o czytaniu.

Przepis na sernik u mnie na blogu. Zapraszam, Obiecuję też w pózniejszym terminie zdjęcie owego sernika i jak zakładam kolejne przepisy z tej książki lub pod jej wpływem znalezione.

niedziela, 6 maja 2012

Widok z mojego okna. Przepisy nie tylko na życie - Małgorzata Kalicińska


Z moich "archiwów" blogowych :)


Książka - zbiór felietonów pisanych przez panią Małgorzatę do "Bluszcza". Każdy z nich opatrzony jest króciutkim wstępem opisującym okoliczności powstania danego felietonu, a zakończony jest przepisem kulinarnym na bardzo różne dania.

Felietony są z przymrużeniem oka, dużą dozą humoru, celnymi obserwacjami z życia, nierzadko poruszają naprawdę poważne kwestie. Wśród poruszonych tematów mamy między innymi czytanie książek, stosunki damsko-męskie, alkoholizm, podejście do tradycji świątecznych czy szacunek do drugiego człowieka.

Najbardziej podobały mi się - "Maestra", "Pollywood", "Pierwiastek kwoczyzmu" i "Kobieta w urzędzie, czyli niedostosowana jestem".

Muszę przyznać, że bliskie jest mi wiele poglądów autorki, z niektórymi natomiast nie do końca się zgadzam. Ale w pełni, w stu procentach popieram jej postulat z ostatniego felietonu - o tym, żeby przygotować sobie plany i marzenia na starość - po to, aby mieć życie dla siebie i nie żyć nadopiekuńczo życiem swoich dzieci.

Na poprawę humoru, zwłaszcza, jeśli nie macie dużo czasu na czytanie - polecam podczytywanie sobie tych krótkich historyjek.

A tu wykaz przepisów:
- Wielki Głód! A ja nie mam obiadu... (coś z niczego - makaron z tym, co w domu)*
- Ruskie dla leniuchów
- Pomidorówka, czyli Mariański cud
- Baaardzo polskie (i trochę czeskie, i słowackie) kluseczki
- Koreańska zupa ziemniaczana, a po naszemu kapuścianka na kościach! Wspaniała na zimne dni
- Zdrowy puchar (deser - coś w rodzaju koktajlu)*
- Dla urody (talerz warzyw)*
- Zupa cebulowa
- Ojejku! Zupa cytrynowa!
- Warzywny wywar znakomicie imitujący rosół
- Zapomniane szare renety jako dodatek do pieczeni
- Zapomniana całkiem - pasta jajeczna jak w przedszkolu
- Symfonia smaków (sałatka ze świeżych warzyw)*
- Kartoflanka
- Grasica cielęca
- Papryka faszerowana - bezmięsna
- Strucla ziemniaczana
- Babeczki z pasztetem na gorąco
- Co zrobić, gdy się jest w kraju, w którym śledzi solonych brak?
- Pikle do niezdrowych mięs tłustych
- Zdrowa kolacyjka we dwoje (awokado z łososiem i nie tylko)*

* przypisy w nawiasach - moje

czwartek, 26 kwietnia 2012

Joanna Chmielewska "Książka poniekąd kucharska"

"Książka poniekąd kucharska" Joanna Chmielewska, wydawnictwo Vers, Warszawa 2000 , z ilustracjami Szymona Kobylińskiego. Książka jest rewelacyjna jak większość dzieł wychodzących spod pióra tejże autorki. Przeczytałam ją wielokrotnie i za każdym razem mam niezłą zabawę.

Oto autoreklama ,którą można przeczytać na stronie dwunastej:
"Niniejszy wstęp należy przeczytać, aby pozbyć się złudzeń.Niech się nikt nie spodziewa rzetelnych,porządnych przepisów ani informacji,jak się, na przykład piecze chleb.Nikt mnie nigdy nie uczył gotować.Nie spędzam połowy życia w kuchni,nie mam na to czasu.Mam wyłącznie doświadczenia własne i cudze oraz jakieś coś tam w genach,bo moja matka gotowała znakomicie."
Prawda że zachęcające?


Trochę więcej do przeczytania na moim blogu: TUTAJ


Wybrałam książkę mojej ukochanej pisarki z dwóch ważnych powodów. Po pierwsze często ją czytam i często z niej korzystam,tak tak, wbrew pozorom naprawdę zawiera wiele świetnych przepisów,przede wszystkim szybkich i tanich.No i nie oszukujmy się jest też uzupełnieniem autobiografii.
Po drugie w wielu powieściach p.Joanny jedzenie gra ważną rolę, o dziwo bo jak sama autorka często zaznacza gotować nie lubi i (niby) nie potrafi. Moim zdaniem jest to takie trochę krygowanie jak i z bałaganem. W jednym z wywiadów padło pytanie na które odpowiedz była co najmniej zaskakująca.Nasza flądra ma porządek tam gdzie musi. Niewiarygodne jeśli wziąć pod uwagę konkurs jaki urządziły sobie z najbliższą przyjaciółką Alicją na to która bardziej zapuści mieszkanie. Zdradzę tylko że konkurs ze względu na niesprzyjające okoliczności pozostał nie rozwiązany.


Ocena książki: 6/6




środa, 25 kwietnia 2012

Dojrzałam wreszcie by ....

się z Wami przywitać. Jakiś czas temu dostałam zaproszenie do współtworzenia tego bloga,sporo czasu zajęło mi przekonanie samej siebie że dam radę. Wprawdzie książka którą wybrałam z listy do tego wyzwania raczej się nie nadaje ,tu recenzja: http://czytaniejakoddychanie.blogspot.com/2012/04/bohdan-sawinski-krolowa-tiramisu.html , ale od czego są inne.

Mam nadzieję, że już jutro będę mogła, o ile przestanę się śmiać, coś dla Was napisać.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Słodkie pieczone kasztany - Aleksandra Seghi



Włochy.
Toskania.
Znowu.

Ziemia toskańska jest na tyle urodzajna, że każdy na świecie chce coś o niej napisać, zając nawet najmniejsze poletko. To widoczne szczególnie w okresie przedwakacyjnym, kiedy czytelnicy szukają nowych tras i pomysłów, a wydawnictwa chętnie im w tym pomagają. W ten oto sposób na rynku pojawiły się „Słodkie pieczone kasztany”.

Włosi całkowicie podporządkowują swoje życie jedzeniu. Autorka, żona Włocha, poszła za przykładem z góry. Większość rozdziałów poświęcona jest konkretnym produktom, które są podstawą kuchni śródziemnomorskiej. Każdy składnik prowadzi do opisu festiwali (których jest wysyp niczym grzybów po deszczu), kilku zabytków, tradycji, anegdot i przydatnych porad.

Skoro kuchnia włoska, to nie mogło obyć się bez przepisów. Pojawiają się i tu. Większość z nich okraszonych jest zdjęciami. Może nie widać na nich profesjonalizmu, nie ma wymyślnych talerzyków itp., ale i tak zachęcają. Wg mnie przywodzą na myśl ten rodzinny stół, za co śmiało można dać plusa.

Przyznaję się, że postanowiłam upiec ciasto cytrynowe. Wyszedł popisowy zakalec. Ale nie jestem pierwszą do zwalania całej winy na autorkę. Żadna ze mnie perfekcyjna pani domu, a nawet miewam dni, kiedy mimo szczerych chęci nic mi nie wychodzi. Może i tak było tak razem. Za jakiś czas pewnie znowu postawię książkę na kuchennym blacie, bo reszta nadal wydaje się warta przetestowania.

W rozdziale o tytułowych kasztanach jest informacja, która wymaga sprostowania. Pani Aleksandra w ostatnim akapicie pisze „Podobno najlepsze kasztany są na placu Pigalle.” Możliwe, że to proste skojarzenie, które wykorzystała do zgrabnego zakończenia. Jeśli jest inaczej to szkoda, że nikt życzliwy z wydawnictwa tego nie sprostował. Na placu Pigalle nie ma kasztanów, to paryska dzielnica czerwonych latarń i nic więcej.

Bez wątpienia czyta się szybko i z dużą przyjemnością. Po skończonej lekturze czytelnik będzie w posiadaniu ogólnikowej wiedzy o kuchni toskańskiej, kilku zaznaczonych akapitów o interesujących atrakcjach, będzie potrafił wymienić najważniejsze cechy charakterystyczne, kilka potraw i niecodziennych zabytków. I tyle.

W co najmniej kilku przypadkach informacje były niepełne, chciałam czytać, a nie być zmuszoną do wstawania i pytania wujka Google. Zdarzało się, że pisano o nazwę potrawy i zaznaczało się, że jest smaczna oraz ważna dla kuchni danego obszaru. Nie twierdzę, że w rzeczywistości jest inaczej. Jednak chciałabym wiedzieć z czego się składa (by móc spróbować wyobrazić sobie ten smak), a przede wszystkim, co sprawiło, że ma taki status.

Pani Seghi serwuje czytelnikowi garnek, w którym jest miszmasz. Całkiem smaczny, apetycznie wyglądający i ładnie pachnący, ale niestety mało sycący.

"Słodkie pieczone kasztany" A. Seghi


Nigdy nie ukrywałam, że lubię gotować, podróżować i poznawać kuchnie regionalne, sama prowadzę bloga z przepisami, więc z ciekawością sięgnęłam po książkę „Słodkie pieczone kasztany” Aleksandry Seghi. Polka, blogerka, mieszkająca od wielu lat w Toskanii postanowiła przybliżyć swoim rodakom ten włoski region.

Książkę czyta się naprawdę szybko ze względu dużą czcionkę, mnogość przepisów, zdjęć i ilustracji. Osoby interesujące się Toskanią znajdą wiele ciekawostek przedstawionych w sposób przystępny i przejrzysty. Autorka potrafi pisać o włoskich tradycjach, życiu codziennym i kuchni tak, że chciałoby się od razu sięgnąć po kromkę świeżego chleba i umoczyć go w oliwie. Z pewnością wykorzystam wiele z zamieszonych w książce przepisów, by poczuć smak Toskanii. 

Całość recenzji TUTAJ.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Przepisy Tatiany - Paullina Simons


W oczekiwaniu na i poszukiwaniu kolejnej książki z motywami kulinarnymi powracam do wpisów, które opublikowane już były na moim blogu. Tym razem mowa będzie o "Przepisach Tatiany". Kim jest Tatiana?

Tatiana to główna, niezwykła bohaterka trylogii Paulliny Simons. W jej książkach możemy prześledzić niemal całe życie Tani i jej ukochanego Aleksandra, który dla wielu dziesiątek, setek, a może i więcej? kobiet stał się wzorem - ideałem mężczyzny.

Książka "Przepisy Tatiany" to suplement trylogii: "Jeździec miedziany", " Tatiana i Aleksander", "Ogród letni" (kulinaria najbardziej obecne chyba są w trzecim tomie, kiedy to rodzina Barringtonów szuka swojego miejsca na ziemi).

Jak sam tytuł wskazuje, jest to właściwie książka kucharska, z przepisami wplecionymi w krótkie historie - wspomnienia z życia Tatiany i Aleksandra. Część z nich już znamy z wcześniejszych powieści, część jest nowa, czasami zaskakująca jak np. historyjka, która tłumaczy, skąd wziął się tytuł pierwszej części i dlaczego poemat Puszkina jest tak ważny.

A same przepisy? To wielki kulinarny kocioł, w którym mieszają się potrawy rosyjskie, meksykańskie, włoskie, anglo-amerykańskie cioci Esther, żydowskie. Od zup przez ryby, dania jarskie, mięsa po chleb (niezwykle ważny dla Tatiany) i ciasta i ciasteczka.

Myślę, że fanom trylogii nie trzeba polecać tej książeczki, a tym, którzy lubią kulinaria polecam - może znajdziecie taką potrawę, która Was zainteresuje?

Przepisy, które można w niej znaleźć:
- leniwa kapusta Babuszki Mai (kto czytał, wie, czego symbolem ta kapusta!)
- boeuf Strogonow
- mielone kotlety z cebulą
- pielmieni
- barszcz Papy
- Mamy zupa grzybowa z kaszą
- sałatka Olivier
- sałatka Venigret
- bliny
- chleb drożdżowy
- kulebiak
- pieróg z grzybami
- pierożki z farszem grzybowym
- blincziki (mam wielką ochotę kiedyś je wreszcie zrobić!)
- napoleonka
- ziemniaki z grzybami
- naleśniki Tatiany z maślanki i tartego jabłka
- placek z jagodami
- dżem truskawkowy
- placki ziemniaczane
- sos do makaronu Isabelli
- klopsiki Isabelli
- risotto z parmezanem
- Mamy rosół z kury
- curry z kurczaka
- makaron z serem
- ciasteczka z wiórkami czekoladowymi
- rosyjskie herbatniki
- najlepsze jajka gotowane na twardo
- pascha
- duszone mięso
- zapiekanka z mięsa i makaronu
- zimowy chowder
- szynka a la Cordone
- chlebowy pudding Rosy
- żołnierskie śniadanie Tatiany
- pieczony indyk
- tłuczone ziemniaki Esther
- farsz bekonowo-porowy
- słodkie ziemniaki
- placek "dymiowy" (tak naprawdę to nadzienie jest dyniowe ;) )
- chałki
- dorsz lub dorada z sosem mango
- marynowany stek
- faszerowane muszelki
- placek pasterski
- chili
- chleb kukurydziany
- plantany z rumem
- polędwica wołowa
- rosół wołowy z kaszą jęczmienną
- kolby kukurydzy
- dip cebulowy
- guacamole
- salsa
- zupa (rosół) z klopsikami
- fajitas
- ryż z limetką i kolendrą
- kurczak cajun z limetką
- beergarita
- najlepsze na świecie ciasto rumowe
- chleb bananowy
- puszyste ciasto brownie (robiłam - pycha!)
- ciasteczka stwora
- sałatka owocowa
- placek cytrynowy
- cytrynowe ciasteczka Marilyn
- kruche ciasteczka z kardamonem
- lody truskawkowe Aleksandra

Sporo tych pyszności, co? :)

sobota, 10 marca 2012

JEDZ, módl się, kochaj - Elizabeth Gilbert

Pozwoliłam sobie zamiescić w ramach tego kulinarnego wyzwania książkę Elizabeth Gilbert, która conajmniej w jednej trzeciej traktuje o jedzeniu. Nie znajdziemy tu żadnych przepisów, ale opisy włoskiej kuchni są tak wyraziste, że aż slinka cieknie. Nie bez powodu też jeden z bohaterów tejże książki nazywa Elizabeth "Żarełkiem"



Poniżej zamieszczam fragment mojej recenzji, którą w całosci można przeczytać na blogu.

Elizabeth Gilbert zabiera swoich czytelników w wielką podróż trwającą rok. Udajemy się do Italii, Indii oraz Indonezji, w każdym z krajów spędzamy kilka miesięcy, mniej więcej kwartał. We Włoszech byłam już zauroczona klimatem Rzymu oraz czułam wszystkie smaki włoskiej kuchni. To jest etap podróży zwany: jedz. Ślinka mi ciekła idąc z pustym żołądkiem do szkoły i w drodze do domu, w którym czekał obiad. Poznajemy przy okazji kilku ciekawych ludzi o ciekawych nazwiskach np. Luca Spaghetti. Strasznie mi było żal, kiedy Liz opuszczała Włochy, ponieważ spodziewałam się, że w żadnym innym kraju już nie będzie takiego klimatu. I po części miałam rację, bowiem Indie to zupełnie inna kultura, to miejsce religii, dlatego ten etap zwie się: módl się. Tu mamy do czynienia z innym klimatem, ale równie porywającym. Liz poznaje Richarda, przez którego jest wdzięcznie nazywana Żarełkiem. Bardzo podobało mi się to określenie, a wypowiadane ono przez Annę Dereszowską nabiera jeszcze bardziej sympatycznego zwrotu. Po miesiącach medytacji Liz wyjechała do Indonezji, tam spotyka się z poznanym dwa lata wcześniej szamanem, który przy poprzednim spotkaniu wywróżył, że wróci tu i z nim zamieszka. Liz stała się jego sekretarką. Przy okazji nabawienia się kontuzji poznaje biedną kobietę z dwójką dzieci, która jest uzdrowicielką. Wszystkie dolegliwości znikają w ciągu paru godzin. Po ascetycznym życiu, które miało pomóc bohaterce wyleczyć się z ran po rozwodzie z mężem i zakończonym romansem z Davidem, przyszła pora na powrót do życia towarzyskiego. To właśnie w Indonezji poznaje kolejną miłość swojego życia. Doszła do etapu podróży zwanego: kochaj.

niedziela, 4 marca 2012

Strajk na Boże Narodzenie - Sheila Roberts

Czas przed Bożym Narodzeniem to u nas okres wzmożonej pracy, biegania za prezentami, szykowania potraw na świąteczne stoły itp. Ale to i tak nic w porównaniu do tego, co dzieje się w krajach z kręgu anglosaskiego, tam to już istne szaleństwo - wysyłanie kartek świątecznych (nie żadnych tam smsów czy maili), dekorowanie całego domu (nie tylko choinka, jeszcze musi być szopka, wieniec adwentowy, kalendarz adwentowy, lampki, światełka - obłęd!), przyjęcia przedświąteczne dla znajomych, rodziny, sąsiadów, coroczne zdjęcia pociech z Mikołajem, jasełka w szkole, kościele - zwariować można! A przecież trzeba jeszcze iść do pracy. Nic dziwnego więc, że pewnego dnia mieszkanki małego miasteczka wymyśliły strajk!

Choć akurat jedna z pomysłodawczyń, Joy, miała trochę inną motywację - jej mąż nie za bardzo lubił takie rozbuchane żywiołowe świętowanie, pomyślała więc, że jeśli będzie mógł spędzić Boże Narodzenie na swój sposób, dostrzeże i zatęskni za urokami wspólnego rodzinnego hałaśliwego celebrowania.

Wieści szybko rozchodzą się po mieście - głównie dzięki lokalnej gazecie i zaczyna się prawdziwa przedświąteczna gorączka.

Jak odnajdą się mężowie w nowej dla nich często sytuacji? Czy mąż Joy przestanie być "Grinchem"? Czy strajk odniesie zamierzony sukces? Tego musicie dowiedzieć się sami.

Ja na chwilę znów poczułam wspaniałą świąteczną atmosferę, uśmiałam się w niektórych momentach serdecznie (jeden z mężów stwierdził, że te wszystkie przygotowania to pestka, nie wiedział, co mówi - jego próby załatwiania spraw ze świątecznej listy są najzabawniejszymi scenami), ale i wzruszyłam również.
Do tego Sheila Roberts w dość wyważony sposób, bez nachalnego dydaktyzmu pokazuje, co jest najważniejsze w tym czasie. I bardzo spodobał mi się wątek Joy i jej męża - czy zawsze musimy próbować na siłę zmienić partnera tak, aby spełniał nasze oczekiwania?

Małym dodatkiem są liczne nawiązania do bożonarodzeniowych filmów, powieści i piosenek - wyjaśnione w przypisach - można dowiedzieć się więcej o amerykańskich zwyczajach.

A zupełnym zaskoczeniem w kontekście strajku ;) są przepisy na dania pań z głównego kręgu strajkujących:
- Miętowy koktajl według przepisu Dave'a
- Kruche paszteciki filo według przepisu Joy
- Zupa warzywna Joy
- Nadzienie według przepisu babci Patrick
- Świąteczne cukierki Joy
- Krówki rozpływające się w ustach według przepisu Tiffany
- Miętowe ciasteczka według przepisu Sharon
- Lukrowane brownies według przepisu Tiffany
- Maślane ciasteczka z białą czekoladą według przepisu Joy
- Ciasteczka z żelowymi cukierkami według przepisu Joy
- Ciasteczka śnieżynki według przepisu Tiffany
- Lukrowane biscotti według przepisu Joy
- Pudding z fig według przepisu Carol
- Tradycyjny sos do puddingu

czwartek, 1 marca 2012

Lunch w Paryżu

Był 23 kwietnia, imieniny Jerzego, Dzień Książki, no a wtedy jeszcze dodatkowo Wielka Sobota.
Wyskoczyłam rano do miasta kupić chleb, i bardzo, bardzo chciałam kupić sobie jakąś książkę, żeby tradycji stało się zadość, choć wiedziałam, że róży do książki w tym dniu nie dostanę (w dzień św. Jerzego od ładnych paru lat, obchodzimy w Małopolsce Dzień Książki; księgarze, wzorując się na starodawnym zwyczaju hiszpańskiej Katalonii, próbują przypomnieć i upowszechnić zwyczaj wręczania osobom bliskim książki i róży. Wszystkim kupującym w tym dniu książkę udzielają rabatu, a do każdego zakupu dodają różę).
Weszłam do księgarni i przeglądałam rozłożone nowości. W końcu zdecydowałam się na 'Lunch w Paryżu" Elizabeth Bard.

Widziałam już wcześniej tę książkę, czytałam o niej, ale myślałam sobie: ot, następny epigon cyklu Petera Mayle o Prowansji. I ten podtytuł: love story z przepisami - nie tylko kulinarnymi. I to mnie ma zachęcić????? Koszmar!
Ale... nic innego nie wpadło mi w oko.... i ja tak bardzo cenię kuchnię francuską.... kupiłam.
W święta na lekturę nie ma się zbyt wiele czasu.
Ale niedługo potem mogłam ją przeczytać, i wierzcie, przeczytałam ją niemal za jednym przysiadem!
O, tak, warto ją kupić.
To naprawdę nie jest ckliwy harlekin, ale prawdziwe życie w Paryżu Amerykanki, dzień po dniu, jej zmagania się z zakupami, kuchnią i innym postrzeganiem świata przez jej chłopaka, późniejszego męża.
Przepisy wyglądają zachęcająco, a najbardziej zapamiętałam z tej książki scenkę, kiedy znajmi goszczeni przez Elizabeth w Paryżu, proszą: pokaż nam swój mały sekret, pokaż gdzie twoja ulubiona knajpka, gdzie kupujesz bagietki, gdzie jarzyny, a gdzie torebki.
Czyli - pokaż nam TWÓJ Paryż, TWOJE miejsce na ziemi.

A przepis na zachętę?
Kiedyś tam, gdy marudziłam, że w Polsce nie ma a to tego, a to tamtego, moja koleżanka, mieszkająca na stałe w USA, powiedziała:
- Jeśli cię to pocieszy, to jest parę rzeczy których ja ci w Polsce zazdroszczę. Na przykład selerów, tych brzydkich, szarych, guzłowatych, bulwiastych. Tu jest tylko seler naciowy. Nie umywa się do tego z bulwy. Pewnie, że bulwy, jak się uprę, to też kupię; tu jednak w zasadzie jest wszystko. Tylko za jaką cenę!!!! I wpirza mnie to, bo przecież pamiętam, jak w polskim jarzyniaku, czy na targu, niemal poniewierają się te bulwiaste, upchnięte gdzieś tam w kącie i kosztują grosze! Ot, brzydkie kaczątka jarzyn. A jaki mają smak, rany! Ślinka leci….

Przypomniałam sobie tę historię, czytając „Lunch w Paryżu”. No, bo popatrzcie, co Amerykanka zobaczyła na targu:

"Przy porach zauważyłam coś jakby rodem prosto z laboratorium doktora Frankensteina: bulwiaste warzywo z bruzdami przypominającymi mózg, porośnięte gdzieniegdzie skręconymi włoskami korzonków. Celeri. Pomyślałam, że wolałabym mu zrobić sekcję, niż go zjeść. Kupiłam jedną sztukę, ale tylko po to, żeby zobaczyć, co ma w środku."

Ale.... no właśnie! seler, mimo tego dość ponurego wyglądu, potrafi się obronić: swoim fantastycznym smakiem:)
Parę stron dalej czytamy:
"Purée z ziemniaków i selera - Padnijcie na kolana, oto wasze ukochane ziemniaczki w nowej odsłonie - teraz o delikatnym zapachu selera i konsystencji purée z rzepy! Seler może i wygląda jak mózg Frankensteina, ale to jedno z moich paryskich odkryć, z których jestem najbardziej dumna. Poniższe danie powinno odpowiadać zarówno Francuzom, którzy uwielbiają smak masła, jak i ograniczającym spożycie węglowodanów Amerykanom."

Zrobiłam:) Voilà! to właśnie to!

A to zmniejszone, moje proporcje dania na dwie osoby, albo cztery odchudzające się:)
2 spore ziemniaki
pół niezbyt dużego selera
łyżka masła
sól, pieprz
zielenina (np. bazylia)
garstka startego parmezanu (lub innego twardego sera)

Ziemniaki obieramy i kroimy w kostkę, zalewamy zimną wodą, delikatnie solimy i doprowadzamy do wrzenia.
Wtedy dodajemy obrany i pokrojony w kostkę seler.
Gotujemy całość do miękkości warzyw, ok. 30 minut.
Odcedzamy (warto zachować odcedzony wywar, jest pyszny sam w sobie lub może stanowić bazę zupy).
Ubijamy odcedzone warzywa na purée, dodając masło i pieprz. Tu autorka przestrzega: "Tylko nie rozkręć się za bardzo - to wiejska potrawa, która powinna mieć grudki, a nie przecierek dla niemowląt" :)
Posypujemy zieleniną i startym serem. Podajemy z miską sałaty na przykład.

Smacznego! i miłej lektury!

poniedziałek, 27 lutego 2012

Podróż na liściu bazylii - kontynuacja


Książka Krzysztofa Mazurka "Podróż na liściu bazylii" zaczęła się dość zwykle, choć ciekawie.
Marianna - bibliotekarka z małej mieściny wygrywa konkurs i wyjeżdża na kulinarny kurs do Toskanii.
Opis cyprysów, rozrzuconych wzdłuż toskańskich dróg, żywiołowy włoski kucharz i jego kulinarne tajemnice, które odkrywa zapatrzonym w niego uczniom, willa z kamiennymi posadzkami i wielką kuchnią. I zachwyt prostotą i smakiem włoskiej kuchni.
Ale zanim zdążyłam się tym znużyć - pojawiła się tajemnica, której powierniczką stała się Marianna, i stara księga, na poły kulinarna....
I w ślad za tajemnicą - zbrodnia.... kucharz zostaje zamordowany! ouuuuu!
Akcja potoczyła się wartko, czasem aż nazbyt wartko, jak dla mnie:)
Toskania, Genua, Sycylia, wyspy greckie - doprawdy, chciałoby się gdzieś zostać, zatrzymać na dłużej. A tu ciągle jedziemy dalej, i dalej....
Marianna spotyka coraz to nowych ludzi, aż w końcu ślad prowadzi - jak myślicie, gdzie???? - ano do Polski:)
Trafiamy do Krakowa, do Bochni, a potem - tu aż westchnęłam i oczy otworzyły mi się szerzej i usta uśmiechnęły - trafiamy do Nowego Wiśnicza, do zamku! który z różnych względów jest mi bardzo bliski:) i koło którego mieszkam tak bardzo blisko:) (stosunkowo)

Mamy więc już zarys akcji; czas na kulinaria.
Nie brakuje tu ich. W końcu to laureaci kulinarnego konkursu przyjechali do Toskanii na kurs.
- jak zagniata się włoski makaron?
- jak przyrządzić małże?
- jak usmażyć sycylijskie arancino?
- jak skomponować menu na włosa kolację?
- jak i z czym pic grappę?
- znajdziemy tu odpowiedź na wszystkie te i wiele innych frapujących pytań.
A bazylia odgrywa w książce zupełnie niebagatelną rolę!

Spróbowałam zrobić opisane tutaj kule pomarańczy po sycylijsku; popatrzcie, wskazówki są naprawdę dokładne:)


"Myślałem, żeby zrobić coś sycylijskiego. Jest ryż, mielone mięso i groszek. Tu mamy jajka i mozarellę.
- Arancine siciliane? - spytała.
- Tak - uśmiechnął się i Marianna zorientowała się, że zdała egzamin wstępny.
Po minucie już wiedziała, gdzie są noże, miski i deski do krojenia. Kuszelas nacisnął na odtwarzaczu płyt jakiś guzik i z ukrytych w ścianach głośników popłynął głos Sade. Pracowali w skupieniu, bez niepotrzebnych słów, jak gdyby znali się od lat. Nie odrywając się od tego, co robiła, Marianna podała mu cebule do posiekania, a kiedy rzucił mięso na gorącą oliwę, podsunęła trzy ząbki czosnku. Uśmiechnął się niedostrzegalnie, kiedy jednym ruchem rozbiła główkę na ząbki, uderzając pięścią o bok szerokiego noża i przygważdżając czosnek do blatu. Poszukała wzrokiem kopyści do mieszania ryżu, a on już ją podawał, jakby zgadywał jej myśl. Podsunął masło, kiedy zabarwiony żółtkami ryż wchłonął już cały wywar, a ona - widząc, że jest zajęty czym innym - pokroiła w kostkę mozarellę. Dopiero kiedy układali na dłoniach warstwy przestygniętego ryżu, nadziewali je przesmażonym z odrobiną koncentratu pomidorowego mięsem i mozarellą, formowali podobne do pomarańczy kule i wiedzieli, że kolacja będzie na czas, zaczęli rozmowę. Może dlatego, że poczuła w nim bratnią duszę, a może wiedziała, że to spotkanie jak w pociągu relacji Przemyśl-Szczecin, w którym ludzie przez jedną noc opowiadają cale swoje życie nieznajomym, Marianna snuła opowieść o tym, czego nauczył ją Giorgio, o szczęśliwych dniach w willi Santa Maria, o surowym pięknie Toskanii i o tajemniczej książce kucharskiej."

Smacznego! i miłego czytania!

niedziela, 26 lutego 2012

Czytam książkę "Podróż na liściu bazylii"

O czym można myśleć w kuchni?
Kiedy jest jakiś problem z potrawą, kiedy coś nie wychodzi - nie ma czasu na żadne tam rozmyślania!
Ale kiedy wszystko idzie gładko, bez stresów - ho, ho! ileż możliwości otwiera się dla świata myśli.
W książce "Podróż na liściu bazylii" autor tajemnej, siedemnastowiecznej włoskiej książki kucharskiej zamieszcza obok przepisów kulinarnych - swoje rozważania nad istotą świata. Czytając je, łatwo sobie wyobrazić tło tych rozważań:
Oto kuchnia. Pewnie z kamienną posadzką, z dużą żelazną płytą na piecu opalanym drewnem, na płycie miedziane wypolerowane garnki, w których pyrkocze zupa i gęsty sos. Słońce zagląda przez okno, które wygląda jak obraz na ścianie, wypełnione drzewami i niebem. Na parapecie okna siedzi kot, wygrzewając się w słońcu i wdychając upojne zapachy gotujących się potraw.


Przy piecu, opasany fartuchem, z drewnianą łyżką w dłoni, stoi zapatrzony w swoje myśli kucharz (a może kucharka). Wchłania w siebie urok chwili, by wieczorem, w pokoiku na mansardzie zanotować przy świetle kaganka:

"Stworzyliśmy słowa, by mówić: «Drzewo jest wysokie» albo: «Oliwki z Sycylii są lepsze niż oliwki z Rzymu», albo: «Zaraz napiję się wina». Czy to wystarczy? Wszak istnieje nie tylko materia. Co z duchem? Czy da się ducha opisać słowem? Próbowali poeci piszący o miłości pięknie nakładać słowo na słowo, a spomiędzy słów wyłaniało się coś ulotnego. I odfruwało. Próbujemy to coś uchwycić muzyką, tańcem, sztuką kulinarną. Jeśli czasem nam się udaje, nie umiemy później o tym opowiadać. Brakuje nam słów, bo te, które mamy, pasują tylko do opowieści o materii.
Mój kot siedzący na oknie patrzy na mnie zielonymi oczami. Co widzi? Co odczytuje? Na pewno nie zdania, które kreślę na pergaminie. Czy mogę zatem powiedzieć, że jestem doskonalszy od mojego kota? Jeśli tak, to kot jest doskonalszy od drzewa, które rośnie pod moim oknem, a drzewo od kamienia, który pod nim leży, i tak bez końca. Co nas różni? To, że ja z Tobą, Czytelniku, rozmawiam, kot ma zachwycające kocie ruchy, drzewo szumi na wietrze, a kamień leży obojętny na wiatr i deszcz. Co dalej? Deszcz pada, zamienia się w strumień, a zimą skuwa go lód. I dalej. Gdzie woda jest prawdziwsza? W kropli deszczu, w strumieniu czy w bryle lodu? I jeszcze dalej. Kto z nas jest prawdziwszy? Ja, kot, drzewo czy kamień? Dzieli nas to, że w nich jest więcej materii, a we mnie i w Tobie więcej uwolnionego ducha. Co nas z nimi łączy? To, że zostaliśmy stworzeni z tej samej boskiej gliny. Stworzeni słowem. Na początku bowiem było słowo."

Jakie piękne... i tylko mój kot ma oczy niebieskie...

c.d.n.

wtorek, 21 lutego 2012

Trzynasty miesiąc poziomkowy



Kiedyś bardzo lubiłam książki Krystyny Siesickiej: Zapałka na zakręcie, Jezioro osobliwości, Czas Abrahama… Kiedy zobaczyłam nieznany mi „Trzynasty miesiąc poziomkowy” natychmiast go kupiłam. Na podróż będzie w sam raz – pomyślałam sobie.
I była w sam raz, tyle że książka pobudziła apetyt i wyobraźnię kulinarną, co w pociągu nie jest najlepszym pomysłem:)

Poznajemy rodzącą się miłość Gustawa i Jaśminy oraz Toma i Petry.
Poznajemy kolejne kocięta Mary Lou i pana z żółtą laską:)
Poznajemy małą knajpkę, "Przydrożny barek", gdzie podają, nawet w zimie, przepyszny koktajl owocowy, mix na bazie owoców leśnych, z przewagą poziomek.
"A wybór dań to małe misterium w Przydrożnym barku, i nawet kto wie, czy nie jest wliczane do rachunku. Tu każdy bezbłędnie opanował sztukę zaglądania do cudzych talerzy, sprawdzania jak wyglądają dania na stolikach obok, zerkania, jaki kolor mają koktajle sąsiadów, z czego Tom zrobił surówkę mix.”
Specjalnością, o której dużo się mówi, są zupy: pomidorowa dla wtajemniczonych, groszkowa „najkrótszy sen Gustawa”, serowa, selerowa, jabłeczna z natką pietruszki ze słodkimi grzankami….
Żeby być uczciwym, trzeba dodać, że wiele potraw przygotowywanych jest przez Toma i Gustawa z półproduktów, ale może to i dobrze w tym wieku, w którym nikt nie ma czasu....

Od razu wiedziałam, że będę musiała poeksperymentować. Wymyśliłam, że zrobię zupę jabłeczną, którą bardzo tam lubiano. Chyba coś pomieszałam, ale wydawało mi się, że była to zupa selerowo-jabłkowa i taką postanowiłam stworzyć.

Więc tak: 2 ziemniaki w kosteczkę i do garnka z wodą leciutko osoloną i niech się pomału gotują.
W tym czasie obieram 1 selera bulwiastego, małego i ścieram na tarce, co idzie dość opornie, ale idzie. Na patelnię spora łyżka oliwy i spora łyżka masła, na to utarty seler i podsmażamy, mieszając. Och! jaki smaczny ten podduszony seler! no to do ziemniaków, proszę. Dodaję czarny, grubo młotkowany pieprz… Co jeszcze?... na pewno trochę ostrej papryki, ta przywieziona z Londynu, wędzona, z dodatkiem tymianku będzie super… O, tak! A gdyby tak szczyptę cuminu? … znakomicie! Niech się dalej gotuje, seler musi zmięknąć.
Czas na jabłka. Trafiły się jonagold, dobrze, biorę dwa, obieram, ścieram na grubej tarce. Znów na patelnię łyżka oliwy, trochę masła i na to jabłka. Trzeba trochę osłodzić, ale ostrożnie, nie za dużo. Łyżeczka, no, może jeszcze troszkę. Podduszamy krótko, nie powinny się paseczki jabłkowe rozpaść. Trzy czwarte jabłek dodajemy do zupy, resztę zostawiamy.
Chwilę jeszcze się to musi razem gotować. Czas wrzucić posiekaną natkę, nie za dużo.
A my robimy grzanki, a raczej grzaneczki, bo powinny one być malutkie. Help! jak się robi słodkie grzanki? No, można by biszkopt pokroić i podsuszyć na patelni. Ale nie ma się biszkoptu, ani żadnego innego ciasta. Cóż, musi wystarczyć pszenna bułka. Malutkie kosteczki wrzucam na roztopione masło i na to wszystko łyżka cukru kryształu. Mieszamy, żeby powstały karmel otoczył kosteczki. Wyjmujemy z patelni, pozwalamy wyschnąć.
Co tam z zupą?
Najpierw miksujemy, ale nie za dokładnie, niech zostanie troszkę składników w całości. Uuuuu, czegoś brak. Deczko cukru? I chyba śmietana, porządne 3-4 łyżki. Tak, teraz lepiej.
Wlewamy do bulionówki zupę, dodajemy łyżeczkę odłożonych paseczków jabłek, posypujemy posiekaną natką i słodkimi grzankami.
Nadszedł czas prawdy: próbujemy.
Hmmm…. pierwsze wrażenia: ostra…ale złagodzona zaraz smakiem śmietany; kwaskowatość łączy się ze słodyczą grzanek, fantastycznie! I jeszcze ziołowy smak natki pietruszki, super! Po pierwszym zdziwieniu smakiem, z każdą kolejną łyżką coraz bardziej smakuje.

Świetna zupa mi wyszła, choć taka trochę dla konesera, ale idealna na przystawkę!

niedziela, 19 lutego 2012

Boże Narodzenie w Lost River - Fannie Flagg


Trzecia recenzja z tych już dawno na moim blogu opublikowanych.

Oś fabuły stanowią losy starszego, rozwiedzionego mężczyzny, który z powodu ciężkiej choroby zmienia otoczenie i przeprowadza się do małego miasteczka w Alabamie. Tam zostaje wciągnięty w różne lokalne działalności przez dość przedsiębiorcze miejscowe panie :)

Żeby za dużo nie zdradzić, napiszę tylko, że główne role grają jeszcze pewna mała, doświadczona gorzko przez los dziewczynka i pewien mały ciałem, ale wielki duchem ptaszek z rodziny kardynałów.

Tak naprawdę fabuła nie jest najważniejsza w książkach Fannie Flagg - ja je po prostu smakuję - powoli, z rozmysłem chłonąc leniwą atmosferę małych miasteczek z południowych stanów. Jakie to szczęście, że przeczytałam dopiero dwie!


A jakie przepisy przygotowały dla nas gospodynie z Lost River?
- Galaretka z winogron scuppernong, czyli jak zdobyć mężczyznę Frances Cleverdon
- Smażone cefale Claude'a Underwooda
-
Niebiańska sałatka Mildred
-
Nachos wołoweAmelii Martinez
-
Zapiekanka warzywna na składkowe przyjęcie
- Placek limonkowy Mildred
-
Bożonarodzeniowa Ambrozja Betty Kitchen
-
Tajna broń Groszków: auszpik pomidorowy
- Wigna noworoczna
- Zapiekanka ze słodkich ziemniaków
- Zapiekanka z kukurydzy
- Makaron z serem Frances Cleverdon
- Piernik przysmak Patsy
-
Sos cytrynowy
- Placek z Kentucky na bourbonie Dottie Nivens
-
Pływająca wyspa
- Placek z Południa z orzechów pekan
- Pudding bananowy Betty Kitchen
-
Zapiekanka z kabaczka

Na co miałybyście ochotę? :)

Witam wszystkich:)

Jestem negresca, prowadzę od kilku lat blog: Prowincja w globalnej wiosce - http://prowincjalnawioska.blox.pl/html - i jest on kulinarno-literacki właśnie. Kuchnią interesowałam się chyba od zawsze, literaturą też.
Dlatego tak bardzo zainteresował mnie projekt, w który właśnie się włączam:)
Czytając książkę (a żyć nie mogę bez ich czytania), w których znajdę jakieś kulinarne wątki, a zwłaszcza przepisy, staram się zwykle któryś wypróbować, i zwykle opisuję tę przygodę na swoim blogu. Teraz będę taki wpis zamieszczała podwójnie, również tutaj.
Cieszę się, że mogę współtworzyć tego bloga.
Do zobaczenia wkrótce!

sobota, 18 lutego 2012

Francuzki nie tyją - Mirelille Guiliano

Francuzki nie tyją, to fakt. Byłam, widziałam. Grubych nie było. Są szczupłe, pięknie wyglądające, zadbane, eleganckie. Oczywiście jak wszędzie, pewnie znajdą się i wyjątki. Ale na pewno otyłość jeszcze nie jest ich cechą narodową.

Autorka tej książki to nie byle kto. To prezes i dyrektor Domu Szampana Veuve Clicquot. Jako studentka pierwszy raz wyjechała do USA, teraz krąży między Nowym Jorkiem i Paryżem.

W Stanach, na tym pierwszym wyjeździe, bardzo szybko przybrała na wadze. Po powrocie do domu trafiła do lekarza, którego w swoich książkach określa imieniem "Doktor Cud", który nauczył ją zasad prawidłowego odżywiania i dzięki któremu znowu była szczupła.

W książce zdradza, jak to się stało. Zdradza tajniki diety- w dużym skrócie - jeść małe porcje, jesc sezonowo warzywa i owoce, pić dużo wody, delektować się winem, spacerować i czasem zjeść jakiś smakołyk.

Najważniejsze to jeść w takim jakby cyklu tygodniowym - tzn. że jak np. we wtorek zje się coś mocno tuczącego, to przez następne dwa dni trzeba uważać na to, co się je.

Ważne, wielokrotnie zresztą podkreślane, jest jedzenie sezonowo warzyw i owoców, kupowanie ich w danym sezonie na targu ( a nie w supermarkecie, gdzie są dostępne przez cały rok, ale nafaszerowane chemią).

Jest też zasada 50% - zjeść najpierw powoli 50% tego, co na talerzu, jeśli potem jest się głodnym zjeść 50% tego, co zostało, i tak dalej. Można ją też wykorzystać do stopniowej rezygnacji z rzeczy tuczących i niezdrowych. Francuzki nie jedzą deserów i ciast w naszym rozumieniu - one na deser jedzą sery lub owoce.

Co do ruchu, to tu akurat autorka jest zdania, że nie trzeba się katować siłownią, jeśli ktoś nie lubi, wystarczy 30 min. spaceru dziennie i rezygnacja z windy ( bardzo mnie to cieszy zresztą, jakoś nigdy nie mogę się zmusić do jakichś regularnych ćwiczeń). Najważniejsze jest odpowiednie jedzenie i poczucie równowagi.

Przeplatane są te zasady (w zasadzie rzeczy oczywiste, tylko na codzień zapomniane) różnymi ciekawostkami o życiu we Francji, wspomnieniami Mireille Guiliano z różnych etapów życia oraz ... przepisami ( wśród nich na uwagę zasługują na pewno "Magiczna zupa z porów" i szarlotka bez ciasta :) ).

Ogólnie bardzo polecam, i jako książkę - czytadło ( bo bardzo fajnie się to czyta), i jako książkę - drogowskaz "dietowy", i jako zbiór przepisów :)

A jakie przepisy można tu znaleźć?:
- Magiczna zupa z porów
- Zupa Mimoza (dla tych, co nie lubia gotowanych porów)
- Tarta jabłkowa bez ciasta
- Placek z dyni z orzechami
- Śliwkowa Clafoutis bez ciasta
- Jagodowy koktajl mleczny
- Sałatka z pomidorów z kozim serem
- Saumon a l'unilateral (Łosoś smażony tylko z jednej strony)
- Tarta szparagowa
- Kotleciki jagnięce z rusztu
- Zapiekanka z kalafiora
- Kurczak z rusztu z rozmarynem
- Zapiekane brzoskwinie z tymiankiem cytrynowym
- Omlet z ziołami i serem ricotta
- Halibut en papilotte
-
Gotowane gruszki z cynamonem
- Owsianka z tartym jabłkiem
- Pieczony ananas
- Soupe aux legumes de Maman (czyli jak ładnie można nazwać jarzynową ;) )
- Letni chłodnik jogurtowo-buraczany
- Remulada selerowa
- Zupa z soczewicy
- Ziemniaki z kawiorem
- Ratatouille
- Omlet z kwiatami cukinii
- Cykoria z szynką bez beszamelu
- Kotlety wieprzowe z jabłkami
- Lucjan z migdałami (to taka ryba podobno)
- Piersi kaczki a la Gasconne
-
Sałatka z kaczki a l'orange
-
Tagliatelle z cytryną
- Gotowane gruszki
- Pieczone jabłka
- Pływająca wyspa ze szczyptą kakao
- Domowy jogurt (w dwóch wersjach - w jogurtownicy i bez)
- Podstawowa zupa jarzynowa
- Szybka i łatwa zupa z marchwi
- Wykwintna marchwiowa zupa krem
- Soupe exotique
-
Kurczak w szampanie
- Czekoladowy pudding ryżowy
- Czekoladowo-kawowy fałszywy suflet
- Mus czekoladowy
- Tartine au cacao
-
Bagietki
- Croissanty
- Bułeczki z makiem

piątek, 17 lutego 2012

Mistrzyni przypraw, Chitra Banerjee Divakaruni

Mistrzynię Przypraw poznałam dzięki Kolejkowie (dziękuję :) ). Przyznam, że dopisałam się do książki nie mając pojęcia ani o niej, ani o autorce – po prostu zaintrygował mnie tytuł (sama uwielbiam przyprawy – ich zapach, smak, podkreślenie innych smaków, to jak proporcje zmieniają je same, choć ja dopiero je odkrywam ;) ).
Mistrzyni Przypraw 

To opowieść o magii – trochę baśń, trochę powieść. O umiejętności wczucia się w innych ludzi i pomocy im. Także o własnych uczuciach i o tym, że czasem dobre chęci nie wystarczą ale nadal należy się starać i próbować, nigdy nie poddawać.

Główną bohaterką jest Tilo, która w kanadyjskim Oakland prowadzi sklep z przyprawami. Pozornie stara kobieta ma jednak dar, o którym wie niewielu, choć niektórzy pamiętają opowieści o mocy przypraw i kobietach, przez które pomagają. Widzi ona problemy innych ludzi i poprzez magię przypraw (ta rozwiązuje język, ta daje cierpliwość, ta wzmacnia pewność siebie i pozwala na asertywność,  a ta pozwala patrzeć sercem) pomaga im. Musi jednak pamiętać, że nie wolno jej pomóc sobie samej, a każdy bunt sprawi, że miast pomagać, będzie niszczyć wszystko wokół, niezależnie od chęci. Niestety, Tilo nie jest “zwykłą” Mistrzynią – to kobieta o bardzo bujnej przeszłości, kobieta, która przeżyła czczenie niemal jako boginię, porwanie przez piratów, a także (poniekąd) własny upadek. To niezwykle silny charakter, który niełatwo poddaje się woli innych, nie mówiąc o własnej…
Książka jest świetnie prowadzona – czyta się ją lekko, choć daje wiele do myślenia. Mieszając baśń z rzeczywistością pozwala na odniesienia do nas samych, do sytuacji, które znamy, do świata, w którym żyjemy. I po cichu marzymy, że gdzieś jest taka Mistrzyni Przypraw, która pomaga osiągać te cele, które jesteśmy w stanie osiągnąć, pod warunkiem, że sami w to uwierzymy.

Niestety, nie spisałam sobie mocy przypraw, dlatego pozwoliłam sobie skopiować listę od Pheobe:
  • Tumerik – korzeń powodzenia, przyprawa odrodzenia;
  • Shalparni – ziele pamięci i przekonywania;
  • Chandan – proszek z drzewa sandałowego, który koi ból pamiętania;
  • Kalo jire – przyprawa ciemnej planety Ketu, chroniąca przed złym okiem;
  • Lanka – ususzone chilli, oczyszcza ze zła;
  • Lavang (goździk) – przyprawa współczucie;
  • Dalchini (cynamon) – dający przyjaciół, niszczący wrogów;
  • Garam masala – na cierpliwość i nadzieję;
  • Dhania (kolendra) – na oczyszczenie wzroku, zmywa stare winy;
  • Amchur – przywraca miłość do życia;
  • Asafetyda – lekarstwo na miłość;
  • Tulsi (bazylia) – roślina pokory, naginająca ego. Bazylia poświęcona Sri Ramowi, która gasi pragnienie władzy, która odwraca myśli do wnętrza, z dala od spraw tego świata;
  • Hartuki – pomaga matkom znieść ból, który zaczyna się wraz z porodem i trwa na zawsze;
  • Brahmi – olej na ostudzenie gniewu;
  • Fenkuł – przyprawa pachnąca zmianami, które muszą nadejść; daje siłę na to, co musi zostać dokonane;
  • Pieprz – na zdolność wymuszania tajemnic;
  • Makaradwaj – król przypraw, pogromca czasu;
  • Korzeń lotosu – ziele długiego kochania.
Mistrzynię polecam z całego serca – warto poświęcić jej popołudnie i wieczór, najlepiej z filiżanką doprawione czekolady, kawy lub herbaty (choć uwaga na chili – przyprawę gniewu! ;) ).
 
A dziś wpadła mi w ręce książka o trzech semestrach w szkole gotowania - co prawda po angielsku, ale postaram się w marcu o niej napisać - mam nadzieję, że będzie warto.