poniedziałek, 27 lutego 2012

Podróż na liściu bazylii - kontynuacja


Książka Krzysztofa Mazurka "Podróż na liściu bazylii" zaczęła się dość zwykle, choć ciekawie.
Marianna - bibliotekarka z małej mieściny wygrywa konkurs i wyjeżdża na kulinarny kurs do Toskanii.
Opis cyprysów, rozrzuconych wzdłuż toskańskich dróg, żywiołowy włoski kucharz i jego kulinarne tajemnice, które odkrywa zapatrzonym w niego uczniom, willa z kamiennymi posadzkami i wielką kuchnią. I zachwyt prostotą i smakiem włoskiej kuchni.
Ale zanim zdążyłam się tym znużyć - pojawiła się tajemnica, której powierniczką stała się Marianna, i stara księga, na poły kulinarna....
I w ślad za tajemnicą - zbrodnia.... kucharz zostaje zamordowany! ouuuuu!
Akcja potoczyła się wartko, czasem aż nazbyt wartko, jak dla mnie:)
Toskania, Genua, Sycylia, wyspy greckie - doprawdy, chciałoby się gdzieś zostać, zatrzymać na dłużej. A tu ciągle jedziemy dalej, i dalej....
Marianna spotyka coraz to nowych ludzi, aż w końcu ślad prowadzi - jak myślicie, gdzie???? - ano do Polski:)
Trafiamy do Krakowa, do Bochni, a potem - tu aż westchnęłam i oczy otworzyły mi się szerzej i usta uśmiechnęły - trafiamy do Nowego Wiśnicza, do zamku! który z różnych względów jest mi bardzo bliski:) i koło którego mieszkam tak bardzo blisko:) (stosunkowo)

Mamy więc już zarys akcji; czas na kulinaria.
Nie brakuje tu ich. W końcu to laureaci kulinarnego konkursu przyjechali do Toskanii na kurs.
- jak zagniata się włoski makaron?
- jak przyrządzić małże?
- jak usmażyć sycylijskie arancino?
- jak skomponować menu na włosa kolację?
- jak i z czym pic grappę?
- znajdziemy tu odpowiedź na wszystkie te i wiele innych frapujących pytań.
A bazylia odgrywa w książce zupełnie niebagatelną rolę!

Spróbowałam zrobić opisane tutaj kule pomarańczy po sycylijsku; popatrzcie, wskazówki są naprawdę dokładne:)


"Myślałem, żeby zrobić coś sycylijskiego. Jest ryż, mielone mięso i groszek. Tu mamy jajka i mozarellę.
- Arancine siciliane? - spytała.
- Tak - uśmiechnął się i Marianna zorientowała się, że zdała egzamin wstępny.
Po minucie już wiedziała, gdzie są noże, miski i deski do krojenia. Kuszelas nacisnął na odtwarzaczu płyt jakiś guzik i z ukrytych w ścianach głośników popłynął głos Sade. Pracowali w skupieniu, bez niepotrzebnych słów, jak gdyby znali się od lat. Nie odrywając się od tego, co robiła, Marianna podała mu cebule do posiekania, a kiedy rzucił mięso na gorącą oliwę, podsunęła trzy ząbki czosnku. Uśmiechnął się niedostrzegalnie, kiedy jednym ruchem rozbiła główkę na ząbki, uderzając pięścią o bok szerokiego noża i przygważdżając czosnek do blatu. Poszukała wzrokiem kopyści do mieszania ryżu, a on już ją podawał, jakby zgadywał jej myśl. Podsunął masło, kiedy zabarwiony żółtkami ryż wchłonął już cały wywar, a ona - widząc, że jest zajęty czym innym - pokroiła w kostkę mozarellę. Dopiero kiedy układali na dłoniach warstwy przestygniętego ryżu, nadziewali je przesmażonym z odrobiną koncentratu pomidorowego mięsem i mozarellą, formowali podobne do pomarańczy kule i wiedzieli, że kolacja będzie na czas, zaczęli rozmowę. Może dlatego, że poczuła w nim bratnią duszę, a może wiedziała, że to spotkanie jak w pociągu relacji Przemyśl-Szczecin, w którym ludzie przez jedną noc opowiadają cale swoje życie nieznajomym, Marianna snuła opowieść o tym, czego nauczył ją Giorgio, o szczęśliwych dniach w willi Santa Maria, o surowym pięknie Toskanii i o tajemniczej książce kucharskiej."

Smacznego! i miłego czytania!

niedziela, 26 lutego 2012

Czytam książkę "Podróż na liściu bazylii"

O czym można myśleć w kuchni?
Kiedy jest jakiś problem z potrawą, kiedy coś nie wychodzi - nie ma czasu na żadne tam rozmyślania!
Ale kiedy wszystko idzie gładko, bez stresów - ho, ho! ileż możliwości otwiera się dla świata myśli.
W książce "Podróż na liściu bazylii" autor tajemnej, siedemnastowiecznej włoskiej książki kucharskiej zamieszcza obok przepisów kulinarnych - swoje rozważania nad istotą świata. Czytając je, łatwo sobie wyobrazić tło tych rozważań:
Oto kuchnia. Pewnie z kamienną posadzką, z dużą żelazną płytą na piecu opalanym drewnem, na płycie miedziane wypolerowane garnki, w których pyrkocze zupa i gęsty sos. Słońce zagląda przez okno, które wygląda jak obraz na ścianie, wypełnione drzewami i niebem. Na parapecie okna siedzi kot, wygrzewając się w słońcu i wdychając upojne zapachy gotujących się potraw.


Przy piecu, opasany fartuchem, z drewnianą łyżką w dłoni, stoi zapatrzony w swoje myśli kucharz (a może kucharka). Wchłania w siebie urok chwili, by wieczorem, w pokoiku na mansardzie zanotować przy świetle kaganka:

"Stworzyliśmy słowa, by mówić: «Drzewo jest wysokie» albo: «Oliwki z Sycylii są lepsze niż oliwki z Rzymu», albo: «Zaraz napiję się wina». Czy to wystarczy? Wszak istnieje nie tylko materia. Co z duchem? Czy da się ducha opisać słowem? Próbowali poeci piszący o miłości pięknie nakładać słowo na słowo, a spomiędzy słów wyłaniało się coś ulotnego. I odfruwało. Próbujemy to coś uchwycić muzyką, tańcem, sztuką kulinarną. Jeśli czasem nam się udaje, nie umiemy później o tym opowiadać. Brakuje nam słów, bo te, które mamy, pasują tylko do opowieści o materii.
Mój kot siedzący na oknie patrzy na mnie zielonymi oczami. Co widzi? Co odczytuje? Na pewno nie zdania, które kreślę na pergaminie. Czy mogę zatem powiedzieć, że jestem doskonalszy od mojego kota? Jeśli tak, to kot jest doskonalszy od drzewa, które rośnie pod moim oknem, a drzewo od kamienia, który pod nim leży, i tak bez końca. Co nas różni? To, że ja z Tobą, Czytelniku, rozmawiam, kot ma zachwycające kocie ruchy, drzewo szumi na wietrze, a kamień leży obojętny na wiatr i deszcz. Co dalej? Deszcz pada, zamienia się w strumień, a zimą skuwa go lód. I dalej. Gdzie woda jest prawdziwsza? W kropli deszczu, w strumieniu czy w bryle lodu? I jeszcze dalej. Kto z nas jest prawdziwszy? Ja, kot, drzewo czy kamień? Dzieli nas to, że w nich jest więcej materii, a we mnie i w Tobie więcej uwolnionego ducha. Co nas z nimi łączy? To, że zostaliśmy stworzeni z tej samej boskiej gliny. Stworzeni słowem. Na początku bowiem było słowo."

Jakie piękne... i tylko mój kot ma oczy niebieskie...

c.d.n.

wtorek, 21 lutego 2012

Trzynasty miesiąc poziomkowy



Kiedyś bardzo lubiłam książki Krystyny Siesickiej: Zapałka na zakręcie, Jezioro osobliwości, Czas Abrahama… Kiedy zobaczyłam nieznany mi „Trzynasty miesiąc poziomkowy” natychmiast go kupiłam. Na podróż będzie w sam raz – pomyślałam sobie.
I była w sam raz, tyle że książka pobudziła apetyt i wyobraźnię kulinarną, co w pociągu nie jest najlepszym pomysłem:)

Poznajemy rodzącą się miłość Gustawa i Jaśminy oraz Toma i Petry.
Poznajemy kolejne kocięta Mary Lou i pana z żółtą laską:)
Poznajemy małą knajpkę, "Przydrożny barek", gdzie podają, nawet w zimie, przepyszny koktajl owocowy, mix na bazie owoców leśnych, z przewagą poziomek.
"A wybór dań to małe misterium w Przydrożnym barku, i nawet kto wie, czy nie jest wliczane do rachunku. Tu każdy bezbłędnie opanował sztukę zaglądania do cudzych talerzy, sprawdzania jak wyglądają dania na stolikach obok, zerkania, jaki kolor mają koktajle sąsiadów, z czego Tom zrobił surówkę mix.”
Specjalnością, o której dużo się mówi, są zupy: pomidorowa dla wtajemniczonych, groszkowa „najkrótszy sen Gustawa”, serowa, selerowa, jabłeczna z natką pietruszki ze słodkimi grzankami….
Żeby być uczciwym, trzeba dodać, że wiele potraw przygotowywanych jest przez Toma i Gustawa z półproduktów, ale może to i dobrze w tym wieku, w którym nikt nie ma czasu....

Od razu wiedziałam, że będę musiała poeksperymentować. Wymyśliłam, że zrobię zupę jabłeczną, którą bardzo tam lubiano. Chyba coś pomieszałam, ale wydawało mi się, że była to zupa selerowo-jabłkowa i taką postanowiłam stworzyć.

Więc tak: 2 ziemniaki w kosteczkę i do garnka z wodą leciutko osoloną i niech się pomału gotują.
W tym czasie obieram 1 selera bulwiastego, małego i ścieram na tarce, co idzie dość opornie, ale idzie. Na patelnię spora łyżka oliwy i spora łyżka masła, na to utarty seler i podsmażamy, mieszając. Och! jaki smaczny ten podduszony seler! no to do ziemniaków, proszę. Dodaję czarny, grubo młotkowany pieprz… Co jeszcze?... na pewno trochę ostrej papryki, ta przywieziona z Londynu, wędzona, z dodatkiem tymianku będzie super… O, tak! A gdyby tak szczyptę cuminu? … znakomicie! Niech się dalej gotuje, seler musi zmięknąć.
Czas na jabłka. Trafiły się jonagold, dobrze, biorę dwa, obieram, ścieram na grubej tarce. Znów na patelnię łyżka oliwy, trochę masła i na to jabłka. Trzeba trochę osłodzić, ale ostrożnie, nie za dużo. Łyżeczka, no, może jeszcze troszkę. Podduszamy krótko, nie powinny się paseczki jabłkowe rozpaść. Trzy czwarte jabłek dodajemy do zupy, resztę zostawiamy.
Chwilę jeszcze się to musi razem gotować. Czas wrzucić posiekaną natkę, nie za dużo.
A my robimy grzanki, a raczej grzaneczki, bo powinny one być malutkie. Help! jak się robi słodkie grzanki? No, można by biszkopt pokroić i podsuszyć na patelni. Ale nie ma się biszkoptu, ani żadnego innego ciasta. Cóż, musi wystarczyć pszenna bułka. Malutkie kosteczki wrzucam na roztopione masło i na to wszystko łyżka cukru kryształu. Mieszamy, żeby powstały karmel otoczył kosteczki. Wyjmujemy z patelni, pozwalamy wyschnąć.
Co tam z zupą?
Najpierw miksujemy, ale nie za dokładnie, niech zostanie troszkę składników w całości. Uuuuu, czegoś brak. Deczko cukru? I chyba śmietana, porządne 3-4 łyżki. Tak, teraz lepiej.
Wlewamy do bulionówki zupę, dodajemy łyżeczkę odłożonych paseczków jabłek, posypujemy posiekaną natką i słodkimi grzankami.
Nadszedł czas prawdy: próbujemy.
Hmmm…. pierwsze wrażenia: ostra…ale złagodzona zaraz smakiem śmietany; kwaskowatość łączy się ze słodyczą grzanek, fantastycznie! I jeszcze ziołowy smak natki pietruszki, super! Po pierwszym zdziwieniu smakiem, z każdą kolejną łyżką coraz bardziej smakuje.

Świetna zupa mi wyszła, choć taka trochę dla konesera, ale idealna na przystawkę!

niedziela, 19 lutego 2012

Boże Narodzenie w Lost River - Fannie Flagg


Trzecia recenzja z tych już dawno na moim blogu opublikowanych.

Oś fabuły stanowią losy starszego, rozwiedzionego mężczyzny, który z powodu ciężkiej choroby zmienia otoczenie i przeprowadza się do małego miasteczka w Alabamie. Tam zostaje wciągnięty w różne lokalne działalności przez dość przedsiębiorcze miejscowe panie :)

Żeby za dużo nie zdradzić, napiszę tylko, że główne role grają jeszcze pewna mała, doświadczona gorzko przez los dziewczynka i pewien mały ciałem, ale wielki duchem ptaszek z rodziny kardynałów.

Tak naprawdę fabuła nie jest najważniejsza w książkach Fannie Flagg - ja je po prostu smakuję - powoli, z rozmysłem chłonąc leniwą atmosferę małych miasteczek z południowych stanów. Jakie to szczęście, że przeczytałam dopiero dwie!


A jakie przepisy przygotowały dla nas gospodynie z Lost River?
- Galaretka z winogron scuppernong, czyli jak zdobyć mężczyznę Frances Cleverdon
- Smażone cefale Claude'a Underwooda
-
Niebiańska sałatka Mildred
-
Nachos wołoweAmelii Martinez
-
Zapiekanka warzywna na składkowe przyjęcie
- Placek limonkowy Mildred
-
Bożonarodzeniowa Ambrozja Betty Kitchen
-
Tajna broń Groszków: auszpik pomidorowy
- Wigna noworoczna
- Zapiekanka ze słodkich ziemniaków
- Zapiekanka z kukurydzy
- Makaron z serem Frances Cleverdon
- Piernik przysmak Patsy
-
Sos cytrynowy
- Placek z Kentucky na bourbonie Dottie Nivens
-
Pływająca wyspa
- Placek z Południa z orzechów pekan
- Pudding bananowy Betty Kitchen
-
Zapiekanka z kabaczka

Na co miałybyście ochotę? :)

Witam wszystkich:)

Jestem negresca, prowadzę od kilku lat blog: Prowincja w globalnej wiosce - http://prowincjalnawioska.blox.pl/html - i jest on kulinarno-literacki właśnie. Kuchnią interesowałam się chyba od zawsze, literaturą też.
Dlatego tak bardzo zainteresował mnie projekt, w który właśnie się włączam:)
Czytając książkę (a żyć nie mogę bez ich czytania), w których znajdę jakieś kulinarne wątki, a zwłaszcza przepisy, staram się zwykle któryś wypróbować, i zwykle opisuję tę przygodę na swoim blogu. Teraz będę taki wpis zamieszczała podwójnie, również tutaj.
Cieszę się, że mogę współtworzyć tego bloga.
Do zobaczenia wkrótce!

sobota, 18 lutego 2012

Francuzki nie tyją - Mirelille Guiliano

Francuzki nie tyją, to fakt. Byłam, widziałam. Grubych nie było. Są szczupłe, pięknie wyglądające, zadbane, eleganckie. Oczywiście jak wszędzie, pewnie znajdą się i wyjątki. Ale na pewno otyłość jeszcze nie jest ich cechą narodową.

Autorka tej książki to nie byle kto. To prezes i dyrektor Domu Szampana Veuve Clicquot. Jako studentka pierwszy raz wyjechała do USA, teraz krąży między Nowym Jorkiem i Paryżem.

W Stanach, na tym pierwszym wyjeździe, bardzo szybko przybrała na wadze. Po powrocie do domu trafiła do lekarza, którego w swoich książkach określa imieniem "Doktor Cud", który nauczył ją zasad prawidłowego odżywiania i dzięki któremu znowu była szczupła.

W książce zdradza, jak to się stało. Zdradza tajniki diety- w dużym skrócie - jeść małe porcje, jesc sezonowo warzywa i owoce, pić dużo wody, delektować się winem, spacerować i czasem zjeść jakiś smakołyk.

Najważniejsze to jeść w takim jakby cyklu tygodniowym - tzn. że jak np. we wtorek zje się coś mocno tuczącego, to przez następne dwa dni trzeba uważać na to, co się je.

Ważne, wielokrotnie zresztą podkreślane, jest jedzenie sezonowo warzyw i owoców, kupowanie ich w danym sezonie na targu ( a nie w supermarkecie, gdzie są dostępne przez cały rok, ale nafaszerowane chemią).

Jest też zasada 50% - zjeść najpierw powoli 50% tego, co na talerzu, jeśli potem jest się głodnym zjeść 50% tego, co zostało, i tak dalej. Można ją też wykorzystać do stopniowej rezygnacji z rzeczy tuczących i niezdrowych. Francuzki nie jedzą deserów i ciast w naszym rozumieniu - one na deser jedzą sery lub owoce.

Co do ruchu, to tu akurat autorka jest zdania, że nie trzeba się katować siłownią, jeśli ktoś nie lubi, wystarczy 30 min. spaceru dziennie i rezygnacja z windy ( bardzo mnie to cieszy zresztą, jakoś nigdy nie mogę się zmusić do jakichś regularnych ćwiczeń). Najważniejsze jest odpowiednie jedzenie i poczucie równowagi.

Przeplatane są te zasady (w zasadzie rzeczy oczywiste, tylko na codzień zapomniane) różnymi ciekawostkami o życiu we Francji, wspomnieniami Mireille Guiliano z różnych etapów życia oraz ... przepisami ( wśród nich na uwagę zasługują na pewno "Magiczna zupa z porów" i szarlotka bez ciasta :) ).

Ogólnie bardzo polecam, i jako książkę - czytadło ( bo bardzo fajnie się to czyta), i jako książkę - drogowskaz "dietowy", i jako zbiór przepisów :)

A jakie przepisy można tu znaleźć?:
- Magiczna zupa z porów
- Zupa Mimoza (dla tych, co nie lubia gotowanych porów)
- Tarta jabłkowa bez ciasta
- Placek z dyni z orzechami
- Śliwkowa Clafoutis bez ciasta
- Jagodowy koktajl mleczny
- Sałatka z pomidorów z kozim serem
- Saumon a l'unilateral (Łosoś smażony tylko z jednej strony)
- Tarta szparagowa
- Kotleciki jagnięce z rusztu
- Zapiekanka z kalafiora
- Kurczak z rusztu z rozmarynem
- Zapiekane brzoskwinie z tymiankiem cytrynowym
- Omlet z ziołami i serem ricotta
- Halibut en papilotte
-
Gotowane gruszki z cynamonem
- Owsianka z tartym jabłkiem
- Pieczony ananas
- Soupe aux legumes de Maman (czyli jak ładnie można nazwać jarzynową ;) )
- Letni chłodnik jogurtowo-buraczany
- Remulada selerowa
- Zupa z soczewicy
- Ziemniaki z kawiorem
- Ratatouille
- Omlet z kwiatami cukinii
- Cykoria z szynką bez beszamelu
- Kotlety wieprzowe z jabłkami
- Lucjan z migdałami (to taka ryba podobno)
- Piersi kaczki a la Gasconne
-
Sałatka z kaczki a l'orange
-
Tagliatelle z cytryną
- Gotowane gruszki
- Pieczone jabłka
- Pływająca wyspa ze szczyptą kakao
- Domowy jogurt (w dwóch wersjach - w jogurtownicy i bez)
- Podstawowa zupa jarzynowa
- Szybka i łatwa zupa z marchwi
- Wykwintna marchwiowa zupa krem
- Soupe exotique
-
Kurczak w szampanie
- Czekoladowy pudding ryżowy
- Czekoladowo-kawowy fałszywy suflet
- Mus czekoladowy
- Tartine au cacao
-
Bagietki
- Croissanty
- Bułeczki z makiem

piątek, 17 lutego 2012

Mistrzyni przypraw, Chitra Banerjee Divakaruni

Mistrzynię Przypraw poznałam dzięki Kolejkowie (dziękuję :) ). Przyznam, że dopisałam się do książki nie mając pojęcia ani o niej, ani o autorce – po prostu zaintrygował mnie tytuł (sama uwielbiam przyprawy – ich zapach, smak, podkreślenie innych smaków, to jak proporcje zmieniają je same, choć ja dopiero je odkrywam ;) ).
Mistrzyni Przypraw 

To opowieść o magii – trochę baśń, trochę powieść. O umiejętności wczucia się w innych ludzi i pomocy im. Także o własnych uczuciach i o tym, że czasem dobre chęci nie wystarczą ale nadal należy się starać i próbować, nigdy nie poddawać.

Główną bohaterką jest Tilo, która w kanadyjskim Oakland prowadzi sklep z przyprawami. Pozornie stara kobieta ma jednak dar, o którym wie niewielu, choć niektórzy pamiętają opowieści o mocy przypraw i kobietach, przez które pomagają. Widzi ona problemy innych ludzi i poprzez magię przypraw (ta rozwiązuje język, ta daje cierpliwość, ta wzmacnia pewność siebie i pozwala na asertywność,  a ta pozwala patrzeć sercem) pomaga im. Musi jednak pamiętać, że nie wolno jej pomóc sobie samej, a każdy bunt sprawi, że miast pomagać, będzie niszczyć wszystko wokół, niezależnie od chęci. Niestety, Tilo nie jest “zwykłą” Mistrzynią – to kobieta o bardzo bujnej przeszłości, kobieta, która przeżyła czczenie niemal jako boginię, porwanie przez piratów, a także (poniekąd) własny upadek. To niezwykle silny charakter, który niełatwo poddaje się woli innych, nie mówiąc o własnej…
Książka jest świetnie prowadzona – czyta się ją lekko, choć daje wiele do myślenia. Mieszając baśń z rzeczywistością pozwala na odniesienia do nas samych, do sytuacji, które znamy, do świata, w którym żyjemy. I po cichu marzymy, że gdzieś jest taka Mistrzyni Przypraw, która pomaga osiągać te cele, które jesteśmy w stanie osiągnąć, pod warunkiem, że sami w to uwierzymy.

Niestety, nie spisałam sobie mocy przypraw, dlatego pozwoliłam sobie skopiować listę od Pheobe:
  • Tumerik – korzeń powodzenia, przyprawa odrodzenia;
  • Shalparni – ziele pamięci i przekonywania;
  • Chandan – proszek z drzewa sandałowego, który koi ból pamiętania;
  • Kalo jire – przyprawa ciemnej planety Ketu, chroniąca przed złym okiem;
  • Lanka – ususzone chilli, oczyszcza ze zła;
  • Lavang (goździk) – przyprawa współczucie;
  • Dalchini (cynamon) – dający przyjaciół, niszczący wrogów;
  • Garam masala – na cierpliwość i nadzieję;
  • Dhania (kolendra) – na oczyszczenie wzroku, zmywa stare winy;
  • Amchur – przywraca miłość do życia;
  • Asafetyda – lekarstwo na miłość;
  • Tulsi (bazylia) – roślina pokory, naginająca ego. Bazylia poświęcona Sri Ramowi, która gasi pragnienie władzy, która odwraca myśli do wnętrza, z dala od spraw tego świata;
  • Hartuki – pomaga matkom znieść ból, który zaczyna się wraz z porodem i trwa na zawsze;
  • Brahmi – olej na ostudzenie gniewu;
  • Fenkuł – przyprawa pachnąca zmianami, które muszą nadejść; daje siłę na to, co musi zostać dokonane;
  • Pieprz – na zdolność wymuszania tajemnic;
  • Makaradwaj – król przypraw, pogromca czasu;
  • Korzeń lotosu – ziele długiego kochania.
Mistrzynię polecam z całego serca – warto poświęcić jej popołudnie i wieczór, najlepiej z filiżanką doprawione czekolady, kawy lub herbaty (choć uwaga na chili – przyprawę gniewu! ;) ).
 
A dziś wpadła mi w ręce książka o trzech semestrach w szkole gotowania - co prawda po angielsku, ale postaram się w marcu o niej napisać - mam nadzieję, że będzie warto.

Bella Toskania - Frances Mayes


Kiedy za oknem zimno myslami uciekamy do cieplych regionów. I ja ponownie wracam do wspomnień z Toskanii, regionu pięknego, ciepłego, a także pachnącego przepysznymi potrawami.
Odgrzebuję więc post wrażeniowy sprzed dobrych kilku lat...

Brakuje mi blasku wakacji, słońca i ciepła, wyjatkowych miejsc i ludzi z tradycjami. Tą książką zaspokoiłam wszystkie wyżej wymienione braki. Piękno Toskanii opisane w tej książce jest niesamowite. Wszystkie smaki dokładnie opisane, ale tak, żeby człowieka nie zanudzić. Opis miejsca z akcją, co prawda nie wielką, ale znacznie ożywia lekturę. Ta powieść nie ma wątków, ani punktu kulminacyjnego, jest to może powieść- przewodnik po Włoszech z szczególną uwagą na Cortonę. Powieść mająca na celu wprowadzić czytelnika w ten świat, inny od reszty, na swój sposób wyjątkowy, magiczny... Dzięki książce da się zakochać w Toskanii i w ogóle we włoskim kraju. Włoski klimat czujesz na własnej skórze... Polecam gorąco jak słońce świecące nad Toskanią... nad bella Toskanią.

A w niej przepisy na:

Desery:
Malinowe pomarańcze z vin santo
Ciasto imbirowe
Mrożony zachód słońca
Owoce w winie
Ciasto cytrynowe z pieczonymi migdałami

Konkrety:
Pieczone jarzyny, zwłaszcza koper
Bób z karczochami i kartoflami
Wiosenna cielęcina
Cukinia z miętą
Orechiette z krewetkami
Orechiette z zieleniną
Risotto primavera
Morski okoń z w słonej skórce
Pasta al limone
Caponata
Racuszki koprowe Paola
Odori
Smażone karczochy
Kruchy placek z krakersów gruboziarnistych

Liczę, że kiedys, już w swojej kuchni popróbuję powyższe przepisy. Może wzorem Julii podzielę się ze swoimi doswiadczeniami na blogu...

Smaki południowej Italii - Marlena de Blasi

Wysłuchawszy zakurzonych wspomnień i nieprawdopodobnych opowieści starych bajarzy o prostych potrawach gotowanych na ognisku, pod gołym niebem, w rozpadającym się szałasie, człowiek musi zadać sobie pytanie, czy ktoś jeszcze dzisiaj je robi.”
Robią i to nie specjalne jednostki wybrane by zachować dziedzictwo narodowe tylko cały kraj – słoneczna Italia. Teraz również i My możemy kontynuować tradycję w zaciszu własnych domostw dzięki Marlenie de Blasi. 
Długo zwlekałam z napisaniem tej recenzji. Dlaczego? Powód banalny... Gotowałam. Spędziłam z tą książką wiele godzin w mojej kuchni i muszę przyznać, że każdy przepis zabierał mnie do nieba a nawet wyżej.
Przedstawione historie pełne są poczucia humoru, miłości, historii i wiedzy geograficznej. Widać jak bardzo te dziedziny są połączone a właściwie nierozerwalne. 
Podoba mi się, że treść podzielona jest na regiony. One są szczegółowo scharakteryzowane, dołączone są mapki Przyzwyczaiłam się do tego, że książki kucharskie mają zdjęcia. Ta nie ma i o dziwo nie jest to jej minusem, bowiem język, jakim posługuje się pani Marlena, sposób, w jaki opisuje potrawy daje więcej wrażeń niż wszystkie fotografie przedstawiające jedzenie tego świata. Wielki plus za to, że zostawiono oryginalne nazwy przepisów a te polskie napisano drobniej pod nimi, użyto też do tego innej czcionki. 
Na zachętę dodam jeden z moich ulubionych przepisów, który cenie ze względu na wiele możliwości zastosowania. Może być pastą do grzanek jak i sosem do makaronu. 


Ricotta Forte – Ricotta z przyprawami
3 rybki anchois przechowywane w soli
3 szklanki pełnotłustego sera ricotta
¼ szklanki grappy lub koniaku
2 małe, wysuszone czerwone papryczki chili, rozgniecione lub ½ -2/3 suszonej i pokruszonej papryczki chili
3 duże ząbki czosnku, obrane i rozgniecione
1/3 szklanki kaparów przechowywanych w soli, opłukanych i osuszonych
Opłucz anchois. Usuń główki i ości, osusz rybki papierowym ręcznikiem.
W misce blendera wyposażonego w stalowe ostrze zmiksuj ricottę z grappą na jednolitą masę. Przełóż do innej miski. W moździerzu rozkrusz papryczki chili z czosnkiem i anchois na pastę. Zmieszaj ją z ricottą i dodaj kapary.
Przełóż ricottę do dużego kamionkowego garnka lub do kilku mniejszych naczyń utrzymanych w rustykalnej stylistyce, przykryj je szczelnie folią spożywczą i wstaw na noc do lodówki, aby doszło do połączenia wszystkich wspaniałych, uzupełniających się smaków.
Buon appetito!

   O tej pozycji można pisać wiele superlatyw. Prawda jest jednak taka, że kiedy spróbujecie przygotować, choć jedno danie proponowane przez Autorkę (np. cytowany przeze mnie przepis na Ricotta Forte) dowiecie się, że nie ma słów by oddać stan, w którym będziecie się znajdować.

*Cytat i przepis pochodzą z książki " Smaki południowej Italii" Marleny de Blasi, Wydawnictwo Literackie

Recenzja została wcześniej opublikowana na blogu Miss Jacobs Library

Lavinia i jej córki. Toskańska opowieść - Marlena de Blasi


Toskania. O tym rejonie napisano całe oceany książek, a mimo to nadal chętnie do nich sięgam i czytam z zapartym tchem. Sama nazwa zawiera w sobie obietnicę pysznego jedzenia, ogrzewających promieni słonecznych i bezwarunkowej przyjaźni. Właśnie to można znaleźć w książce Marleny de Blasi, choć niekoniecznie podane na złotej tacy.

Remont domu, który należy do Marleny i jej ukochanego wenecjanina, właśnie dobiega końca. Wraz z odejściem robotników kończy się stukanie, zmniejsza się ilość kurzu do sprzątania, nie ma kogo gościć przy stole. Teoretycznie to sytuacja idealna dla pisarki, ale wraz z całym zamieszaniem odeszła też wena. Postanawia, więc spakować kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wyprowadzić do skromnej chatki w jednym z toskańskich lasków. Pisanie tam jest tylko przykrywką dla spacerowania na pobliski targ, zrywania pobliskich dobrodziejstw natury i przede wszystkim dla rozmów z tajemniczą Lavinią, właścicielką jednego z tamtejszych gospodarstw. To ona pokazuje, że toskańczycy są ludźmi z krwi i kości, niekoniecznie miłymi, a już na pewno nie przekupnymi. Swoimi wspomnieniami powraca aż do czasów okupacji niemieckiej i okrucieństw, jakie przynosi ze sobą wojna. Jej dociekliwe pytania zmuszają Marlenę do zastanowienia się nad sobą, istotą związku i szczęścia. Niekiedy te wspólne rozmowy przypominają prawdziwa bitwę, toczoną na poważnie i bez przebaczenia, gdzie do końca nie wiadomo, kto zwycięży i jaka będzie wygrana.

Książka napisana w sposób ciepły, choć z małą dawką goryczy dla równowagi. Akcja napisana w punkt; rozdziera serce czytelnika by po chwili przynieść mu ukojenie. Są wzloty i upadki, rozstania i powroty, narodziny i śmierć. Trzyma czytelnika w napięciu do ostatniej chwili.

Widać ogromny szacunek i wdzięczność jaką Marlena obdarzyła nestorkę rodu. Wzniosła ją na podium i pozwoliła grać pierwsze skrzypce, sama zaś zadowoliła się kilkoma przerywnikami, które pozwoliły Lavinii odetchnąć i nabrać sił na kolejne scenowe zmagania.

Mój egzemplarz jest z każdej strony obklejony karteczkami, które kierują do fragmentów opisujących przyrządzanie potraw. Choć nie ma tu dokładnych przepisów, to można pokusić się na eksperymenty; bo przecież gotowanie to jedna wielka zabawna. Dzięki toskańskiej opowieści możemy delektować się – przynajmniej w wyobraźni – m.in. smażonymi kiełbaskami moczonymi w winie, riccottą z miodem kasztanowym i świeżym pieprzem, jabłkami smażonymi w winnym cieście i maczanymi w cukrze z rumem. Marlena pokazuje, że gotowanie i jedzenie to nie tylko czynność służąca egzystencji, to przede wszystkim styl życia.

Mogłabym napisać, że panie zbyt szybko przypadły sobie do gustu i właściwie nie wiadomo, dlaczego to właśnie Marlenie Lavinia zechciała powierzyć swoje sekrety. Tylko po co? Tego rodzaju powieści powstają – co zresztą sama autorka w książce przyznaje - dla osób, które poszukują emocji konkretnego rodzaju. Chcemy widzieć tą wielką włoską rodzinę, która zasiada do stołu; mieć pewność, że niezależnie od dzielących ich poglądów, zawsze pójdą za sobą w ogień. Marzymy by móc znaleźć się kuchni, gdzie w jednym garnku miesza się przeszłość z teraźniejszością, a wokół unosi się iście niebiański zapach. Zaś przy każdym końcu pragniemy być częścią tego nieokiełznanego i fascynującego chaosu, jaki zawsze towarzyszy toskańskim – i nie tylko – rodzinom.


Podsumowując:
Książka idealna dla tych, którzy szukają odskoczni od dnia codziennego. Pyszne jedzenie połączone z sentymentalną podróżą do przeszłości i fascynacyjącą teraźniejszością.

Recenzja została wcześniej opublikowana na blogu Miss Jacobs Library 

niedziela, 12 lutego 2012

Jeżdżąc po cytrynach, Chris Stewart

"Kulinarne książki" wybieram raczej w kontekście kultury i podejścia do życia innych osób, niż samych przepisów. Ale z drugiej strony bywają czasem źródłem inspiracji - kiedyś w pieczeniu, dziś raczej w gotowaniu :)

Na pierwszą recenzję - Jeżdżąc po cytrynach Chrisa Stewarta :)
Uwielbiam takie książki – nieważne, czy opisują uroki mojej ukochanej Francji, Włoch, czy Hiszpanii, mają w sobie nieodparty urok – ciepło, jakiś spokój ducha, a równocześnie optymizm i uśmiech. :)


jezdzac_po_cytrynach
Jeżdżąc po cytrynach to opowieść o wyborze swojego miejsca na ziemi. Nie o przypadku – los mnie tu rzucił, to tu jestem, tylko o wyborze. Nie do końca przemyślanym może, bo Chris przyjechał do Andaluzji “rozejrzeć się”, a jakoś tak od razu kupił farmę, ale za to o wyborze wypływającym z intuicji człowieka, który pragnie spokojnego życia, wśród ludzi akceptujących prawa natury.

Zaczęłam tę książkę czytać rano, w autobusie. Towarzyszyła mi do końca dnia, kiedy to niemal ją skończyłam :) Opisy dojrzałych pomarańczy, cytryn, winogron, sprawiły, że zamarzyła mi się znów taka chatka, z której tarasu mogłabym sięgać po te owoce prosto z krzewu (tylko do fig nie mogę się przekonać po przeczytaniu pewnej książki)… Zatęskniłam do południa Francji, gdzie życie biegnie wolniej, choć nie zawsze dla mnie “normalnie”.

Całość opowieści snuta jest powoli, bez wielkich zwrotów akcji, z pełną świadomością otoczenia. Równocześnie jednak nie jest to opowieść człowieka, który całkowicie poddaje się temu, co przynosi mu los. Wraz z przyjaciółmi stara się zmienić te części życia, które może – dom, doprowadzenie wody, czy też zbudowanie mostku na rzece. Nie szarpie się jednak i nie usiłuje zmienić otoczenia, ani siebie samego w nim – jeśli czegoś nie da się zmienić, stara się to zaakceptować. Warto też zwrócić uwagę, że Steward nie koloryzuje – świniobicie może przyprawić delikatniejszych czytelników o odruch zwrotny, podobnie jak wizja skorpionów w łóżku (i innych insektów we wcale niemałej ilości). Nie pokazuje Andaluzji jako krainy idealnej – raczej tylko dobrej, ale wystarczająco dobrej.

To świetna książka na zwykły dzień – delikatne poczucie humoru wywołuje uśmiech, całość daje jakiś promień radości, z jakiegoś, nie do końca nazwanego powodu, zachwyca i bawi. Może to dzięki temu, że w każdym słowie widać, że autor czuje, że to miejsce, w którym jest, to jego miejsce na ziemi?
Dodatkową zaletą książki są zdjęcia – każdy rozdział zaczyna się od prawdziwych zdjęć ze zbiorów Chrisa Stewarta, podejrzewam, że dopasowywanych do treści przez niego samego, co nadaje całości jeszcze bardziej osobistego rysu.

Recenzja ukazała się wcześniej na moim blogu - http://swiatksiazek.wordpress.com/2009/07/14/jezdzac-po-cytrynach-chris-steward/

PS Jako, że blogspot wymaga konta gmailowego, więc pokazuje mnie jako "Anię", ale blog książkowy prowadzę jako Golderose, więc będę się podpisywać Ania/Goldenrose :)

Codzienność w Toskanii - Frances Mayes

Nie mogę niczego zaplanować, bo książek, które spodziewałam się mieć, nie mam :( Więc pozostają mi inne źródła zdobywania książek do wyzwania. Dlatego wyzwanie zaczynam recenzją najnowszej książki mojej ukochanej Frances Mayes.

Jestem wierną czytelniczką twórczości Frances Mayes, która biograficzno-podróżnicze książki pisze rewelacyjnie. Nie są to zwykłe opisy zwyczajów mieszkańców, ich potraw, świąt, które można przeczytać w internecie czy w jakiś książkach o kulturze danego regionu. To co opisuje Mayes w swoich książkach, to przeżyła sama, sama zasmakowała, zobaczyła, poczuła i nauczyła. Pisze w czasie teraźniejszym co daje poczucie, że bierzemy w tym udział. Wyśmienite w tej książce są przepisy i opisy potraw, o których czytania przyprawia o burczenie brzuchu i cięknięcie ślinki - ogólnie mówiąc, ja robiłam się głodna, zwłaszcza, że czytałam ją w środkach komunikacji, którymi jeździłam będąc przed śniadaniem lub przed obiadem. Przepisów jeszcze nie praktykowałam, ale czytając je cieszyłam się, że książkę mam na własność, że zawsze kiedy przyjdzie mi ochota na upichcenie czegoś ciekawego, mogę skorzytać z przepisów pani Frances. Opisy Brasamole i całej Cortony są poetyckie, a i przez to mamy w wyobraźni rzeczywisty obraz posiadłości. Podoba mi się swoboda, jaką się posługuje autorka przy opisach relacji z mężem, wnukiem, sąsiadami i innymi mieszkańcami Włoch. Dzięki czemu, czytelnik ma poczucie zaznajomienia się nie tylko z autorką, ale też z jej bliskimi.

Ponieważ jest to trzecia część o życiu autorki w Toskanii, obawiałam się czy przypadkiem nie będzie pisana na siłę, korzystając na zdobytej już popularności. Ale przecież przez te 20 lat, ile tam już mieszka, doświadczyła tyle nowych rzeczy. W tej części doszła podróż śladami sztuki włoskich artystów: Luca Signorelli i Pierra della Francesca. Cieszę się, że z tymi nowymi rzeczami chciała się podzielić.
Ocena: 6/6

A w srodku znajdziemy przepisy na:
Slodkosci:
Torta di pesche di Melva (Ciasto brzoskwiniowe według przepisu Melvy)
Crostata di more di Ivan (Crostata z jeżynami - od Ivana)
Torta di suisine con mandorle (Tarta sliwkowa)
Il Falconiere tortino soffice di cioccolato e pere con salsa di vaniglia (Gotowane na parze ciasto czekoladowe z sosem waniliowym serwowane w Il Falconiere)

Napoje:
Mrożona herbata według Willie Bell

Konkrety:
Stek Placida
Puree du cannellini con gamberi e pomodori (Puree z fasoli z krewetkami i pomidorkami koktajlowymi)
Focaccia
Pollo con carciofi, pomidori e ceci (Kurczę z karczochami, suszonymi pomidorami i ciecierzycą)
Osso Buco (Duszona gicz cielęca)
Imam bayouldi - Omdlały imam (Faszerowany bakłażan)
Aglio arosto (Czosnek pieczony)
Lasagne di verdura (Lazania wegetariańska)
Risotto con tartufi bianchi (Risotto z białymi truflami)
Petto d'anatra glassato al caramello speziato e carciofi (Piers kaczki z karmelizowanymi przyprawami i karczochem)
Verdure arrosto (Warzywa pieczone)
Insalata di farro (Sałatka farro)
Pasta al forno con salsicce e quattro formaggi (Makaron zapiekany z kiełbasą i czterema serami)
Crepelle al porcini e ricotta di Giusi (Nalesniki Giusi z ricottą i borowikami)
Brodetto (Gulasz z owoców morza)
Olive all'Ascolana (Oliwki z Ascoli Piceno)
Caldarroste (Pieczone kasztany)
Zuppa di cavolo nero, cannellini, e salsicce (Zupa z jarmużem, fasolą i kiełbaskami)
Pollo al Mattone (Kurczak pod cegłą)
Ravioli ripieni di patate con zucchine e speck al pecorino (Pierożki ravioli z ziemniakami, cukinią, boczkiem i pecorino)

Dodatki:
Pommarola (Sos pomidorowy)
Maionese all'aglio (Aioli - majonez czosnkowy)


Smakowicie prawda? I te włoskie nazwy potraw... bello ;-)

Buon appetita!

Twarożek Białej Damy i inne dania prosto z bajki - Beata Biały, Ewa Olejnik

Z przyjemnością zacznę od umieszczenia moich recenzji sprzed lat ;) Tu zresztą link do wpisu, od którego wszystko się zaczęło.

Beata Biały - tekst, Ewa Olejnik - ilustracje stworzyły bardzo przyjemną książeczkę kucharską z przepisami różnych postaci znanych z bajek.

Mamy tu i klasycznego Kopciuszka, i Królewnę Śnieżkę, Jasia i Małgosię, jak również pochodzących z polskich bajek Białą Damę, Dwanaście Miesięcy, Bazyliszka, Szewczyka Dratewkę, Kaczkę Dziwaczkę, a także trochę bardziej "egzotycznych bohaterów" - Szecherezadę, Don Kichota, króla Artura, Konika Garbuska, Złotą Rybkę i Romeo i Julię.

Przepisy są podzielone na trzy kategorie: coś na ząb ( 5 przepisów), coś na ciepło ( 5 przepisów) i coś na słodko (8 przepisów). Całość okraszona bardzo dowcipnymi i przewrotnymi tekstami wprowadzającymi (przedstawiającym znane nam historie nie do końca tak, jak je zapamiętaliśmy) oraz uroczymi obrazkami.

Polecam do czytania razem z dzieckiem oraz do wypróbowywania przepisów, również wspólnie.


Wykaz przepisów:

Coś na ząb:
- Grzanki Kopciuszka
- Jajecznica Kaczki Dziwaczki
- Kanapki Jasia i Małgosi
- Jajko sadzone Mądrzejsze od Kury
- Twarożek Białej Damy

Coś na ciepło:
- Kopytka Konika Garbuska
- Racuchy Siedmiu Krasnoludków
- Pieczone ziemniaki Wawelskiego Smoka
- Placki ziemniaczane Szewczyka Dratewki
- Makaron z sosem Romea i Julii

Coś na słodko:
- Sałatka Dwunastu Miesięcy
- Lustro truskawkowe Bazyliszka
- Koktail Trzy Życzenia Złotej Rybki
- Flan Don Kichota
- Kisiel Króla Artura
- Pierniczki Baby Jagi
- Pieczone jabłka Królewny Śnieżki
- Pieczone banany Szecherezady

Na przystawkę

Witajcie w nowym wyzwaniu - projekcie. Na jego pomysł wpadłam już kilka lat temu, ale ciągle coś mi nie pasowało ;)
Potem na podobny pomysł wpadła Karto_flana i to dało mi impuls do działania. Porozumiałyśmy się, później było troszkę zawirowań, ale w końcu jest, udało się :)

Od zawsze lubię czytać książki o jedzeniu, gotowaniu, pieczeniu, o całej tej wielkiej magii, którą dysponują kobiety (oczywiście mężczyźni czasem też) i którą przekazywały sobie przez pokolenia. Pierwszą książką, którą zapamiętałam, była "Kuchnia pełna cudów" Marii Terlikowskiej - do dziś pamiętam ciepłe psy, regaty na liściach sałaty czy wielkanocnego krokodyla z ogórka. Dziś mam całą wielką półkę książek kucharskich i "okołokuchennych" i wciąż mi ich mało. Na szczęście wydawnictwa i autorzy co chwila dodają coś nowego do listy i dzięki temu jest szansa, że mi się nigdy nie znudzi :)

Tymczasem zapraszamy - dołączcie do nas! U góry znajdziecie ogólne zasady, a także proponowaną listę lektur. Wpisując się w komentarzach do tego wpisu możecie dołączyć do wyzwania, a także zgłosić inne tytuły do dopisania. Czekamy również na Wasze pomysły, to, w którą stronę "pójdzie" wyzwanie zależy także od Was!

P.S. na początek bardzo mile widziane będą już opublikowane recenzje takich książek :)