niedziela, 23 października 2016

Diabelski owoc - kryminał kulinarny

źródło
Czy zawód kucharza może być niebezpieczny? Nie mam tu na myśli ryzyka użycia noża niezgodnie z przeznaczeniem, bądź oparzeń, to oczywiste czynniki ryzyka związane z tą pracą, ale czy można stracić życie na przykład z powodu nowego, rewelacyjnego przepisu, bądź odkrycia nowej przyprawy?

Tom Hillenbrand przekonuje, że tak. Jego bohater, Xavier Kieffer to mistrz haute cuisine, który jednak po kilku latach udziału w morderczym wyścigu na szczyt umiejętności kulinarnych, usuwa się w cień. Wybiera spokojne życie w Luksemburgu i prowadzenie małej restauracyjki w Dolnym Mieście. Zamiast wykwintnych potraw haute cuisine specjalizuje się w regionalnych smakołykach, takich, jak Judd mat Gaardebounen (wędzona karkówka podawana z bobem), Kuddelfleck (flaki po luksembursku) czy Gromperekichelcher (luksemburski placek ziemniaczny).

Tym większe jest jego zdumienie, gdy w jednym z gości rozpoznaje znanego, paryskiego krytyka kulinarnego. Jego obecność w lokalnej, kameralnej, nieubiegającej się o gwiazdki, restauracyjce jest po prostu dziwna. Jednak Xavier podejmuje wyzwanie i przygotowuje zamówioną potrawkę z zająca zgodnie ze wszystkimi regułami sztuki. Cóż kiedy krytykowi nie jest dane spróbować głównego dania, krótko po zjedzeniu rewelacyjnych pasztecików, nieszczęsny francuski tester pada martwy.

Przybyła na miejsce tragedii policja, po znalezieniu w rzeczach zmarłego wizytówki Kieffera, wyklucza przypadkowość wizyty w tej akurat restauracji, zaś sam Xavier staje się jednym z głównych podejrzanych, choć jeszcze nie zdaje sobie powagi z sytuacji. Okaże się bowiem, że podejrzenia policji to w gruncie rzeczy drobiazg, a gra toczy się o ogromne pieniądze, zaś wtedy pojedyncze ludzkie życia stają się zupełnie bezwartościowe.

środa, 5 października 2016

Foodie w wielkim mieście



Skusiłam się na „Foodie w wielkim mieście” (autor: Jessica Tom), bo na okładce był widelec, smakosz w tytule i ciekawy opis fabuły, która rozgrywa się w nowojorskich restauracjach pierwszogwiazdkowych:






Mamy znanego krytyka, który jest wyrocznią oceniającą kuchnię w NY, mamy studentkę, która zaczyna razem z nim odwiedzać restauracje i przekazywać mu swoje opinie o potrawach, bo krytyk stracił smak, mamy nadmiar intryg i zawirowań uczuciowych, mamy trochę fajnych opisów podawanych potraw, mamy trochę luksusowych ciuszków dla biednego Kopciuszka.
Oczywiście tytuł nasuwał skojarzenia z filmem „Seks w wielkim mieście”, ale to mogło być ciekawe, pomyślałam. Trochę tego wielkiego świata, tym razem kulinarnego, czemu nie?
W miarę czytania, skojarzeń było coraz więcej, i coraz bardziej przestały mi się podobać. Fabuła została wymyślona według schematu książki „Diabeł ubiera się u Prady”, ale tam bohaterka budziła sympatię i nie kłamała na każdym kroku, nie prowadziła niezbyt czystych gierek. Tu bohaterka nie przejmuje się grą fair play. Dlatego jej nie polubiłam. I nic nie pomogło, że na końcu odkręca wszystko, co zamotała.
Sam tytuł książki też pozostawia wiele do życzenia, bo nie jest tłumaczeniem dosłownym i zupełnie nie wiadomo dlaczego część tytułu pojawia się po polsku, część po angielsku, skoro żadne z użytych słów nie znajduje się w tytule angielskim. Angielski tytuł jest raczej wulgarny („Food Whore” ), więc pewnie dlatego wymyślono inny, ze słowem „foodie”, które oznacza smakosza, ale tłumacz podaje nam jeszcze inne jego znaczenie: człowiek, który dla jedzenia zrobiłby wszystko.
Jeśli chodzi o moją opinię o tej książce, to jestem na: NIE.
Książka została wydana w USA w 2015 roku, od razu z prawem do nakręcenia filmu, które zostało zakupione przez Harper Collins; pewnie niedługo się pojawi na ekranach.

poniedziałek, 3 października 2016

Świnia w Prowansji



Są takie książki, które zawsze wzbudzą zainteresowanie. Wystarczy, że w tytule pojawi się magiczne słowo: Toskania czy też Prowansja. Te miejsca są ostatnio bardzo popularnym celem wakacyjnych wyjazdów i zorganizowanych wycieczek. Kulinarnie te tereny są również bardzo atrakcyjne.
Więc czy trzeba się dziwić, że sięgnęłam po tę książkę? Zwłaszcza, że trafiłam na nią w wyprzedażowym koszu?
Oto „Świnia w Prowansji. Dobre jedzenie i proste przyjemności w południowej Francji” autorstwa Amerykanki, Georgeanne Brennan.


 (książka leży na rękawicach kuchennych przywiezionych parę lat temu z Prowansji)


Aczkolwiek trzeba przyznać, że tytuł nie brzmi dla Polaka najlepiej; słowo: świnia niesie trochę pejoratywnych skojarzeń. Cóż, jest to dosłowne tłumaczenie z języka angielskiego.
Książkę dobrze się czytało, choć trzeba od razu zaznaczyć, że pokazano nam Prowansję, która dziś już nie istnieje. Autorka zamieszkała tam w latach 70-tych, a samą książkę o tym wydała dopiero w roku 2007 (polskie tłumaczenie ukazało się w 2010 roku). Jeden z domów, w których zamieszkała we Francji, był bez kanalizacji i bez światła. Żyli tam wówczas ludzie, którzy prowadzili tradycyjne, samowystarczalne niemal gospodarstwa, wielu z nich pamiętało II wojnę światową. Gotowanie było rzetelne i bez półproduktowych skrótów. Zajmowało dużo czasu.
Może dlatego ta książka jest taka ciekawa?
Przepisy kulinarne tam zamieszczone są dobre. Wypróbowałam soup au pistou – wyszła świetnie.
Znajdziemy tam jeszcze: sałatkę z koziego sera z grzankami, duszoną karkówkę z musztardą i kaparami, kurczaka nacieranego jałowcem i nadziewanego grzybami, bouillabaisse w stylu tulońskim, aioli, udziec jagnięcy z ziołami prowansalskimi i tartę z pomidorami.
Czasami opowieści w książce są nieco szokujące, na przykład: rozdział poświęcony ubojowi świń w wiosce jest bardzo sugestywny (choć nie drastyczny). Cóż, to po prostu samo życie,

A na zachętę przepis na soup au pistou z tej książki:
 Składniki zupy:
Półlitrowy garnuszek świeżej fasoli typu Jaś
2 garście zielonej fasoli szparagowej
(we Francji można bez problemu kupić cieniutką delikatną zieloną fasolkę szparagową, u nas o to trudniej, ale bywa na targach, a Lidl miewa ją w postaci mrożonek)
1 marchewka
1 duży ziemniak
1 cebula
2 małe cukinie
Garść makaronu (połamanego spaghetti lub nitki)
Gałązka świeżego tymianku
Liść laurowy
Szczypta ziół prowansalskich, sól, pieprz
Do dużego szerokiego rondla wlewamy 2 litry wody, lekko solimy i kolejno wrzucamy Jarzyny: fasole Jaś, pokrojoną na kawałki fasolkę szparagową, pokrojone w kostkę: ziemniaki, cukinie, cebule i marchew. Dodajemy gałązkę świeżego tymianku, liść laurowy, a kiedy już zupa się zagotuje dodajemy pieprz i zioła prowansalskie. Gotujemy na wolnym ogniu aż warzywa zmiękną. Wtedy dodajemy makaron i gotujemy aż i on będzie miękki.
I to jest koniec I etapu gotowania zupy. Na tym etapie jest ona smaczną fasolówką, ale dość przeciętną; właściwie to wymagałaby doprawienia, ale nie należy tego robić. Bo teraz nadszedł czas zrobienia pistou i dodania go do zupy.
Właśnie pistou decyduje o smaku i wyjątkowości tej zupy.
 Składniki na pistou
3 ząbki czosnku
Szczypta soli
Garść listków bazylii
Oliwa extra vergin
Czosnek grubo siekamy i wraz ze szczyptą soli wrzucamy do moździerza i rozcieramy na gęstą papkę. Dorzucamy listki bazylii i dalej ucieramy. Kiedy masa będzie już w miarę jednolita, zaczynamy dodawać po troszku oliwę, cały czas ucierając. Powstaje nam zielony sos o konsystencji majonezu, który dodajemy do gotowej zupy.
Czosnek powoduje, że pistou jest bardzo ostre, więc dodając go do zupy należy uważać; lepiej dodać mniej i postawić miseczkę z pistou na stole, żeby każdy mógł doprawić zupę według swego uznania.