poniedziałek, 8 lipca 2013

Kuchnia duchów



Na moim kulinarnym regale pojawiła się nowa książka: Kuchnia duchów – autorstwa Jael McHenry (amerykańskiej blogerki – www.simmerblog.typepad.com – ale wpisy skończyły się na tam początku 2012 roku).







Sama nie wiem, czy chciałabym polecać tę książkę.
Powie mi więc ktoś: nie wiesz – to nie pisz! Niby logiczne. Ale jednak nie zgadzam się z takim podejściem. Przeczytałam, to powiem, co myślę. W końcu nie muszę być pewna, nie muszę być na „tak” albo na „nie”.
A więc książkę czytałam z zainteresowaniem i chwilami ze wzruszeniem; ewidentnie wciągała w swój nurt, i od początku sympatyzowało się z bohaterką.  Jednak pomysł „kulinarny” był dość karkołomny. No bo pomyślcie: naszą Ginny, mającą zresztą problemy psychiczne (odmiana autyzmu), odwiedzają duchy zmarłych, kiedy gotuje ich potrawy, z przepisu spisanego przez nich własnoręcznie kiedyś tam. I przekonuje się nas, że to naprawdę prawda.
 Trochę naciągane, myślę. Jednak pomysł na „około kulinarną” książkę był ciekawy. Bo przecież potrawa – jej smak, zapach, wygląd, sposób przygotowania – jak najbardziej mógł przywoływać wspomnienie tych co odeszli. Ale jednak TYLKO wspomnienie.
A prezentowane tu potrawy? Nie one są najważniejsze.  Krzątanina w kuchni jest terapią, pomaga bohaterce przystosować się do życia w społeczeństwie. Niektóre przepisy są banalne: jajko na twardo, omlet, czy gorąca czekolada.  Zainteresował mnie właściwie jeden przepis: na toskańską zupę ribollitę. Przepis na nią pochodzi od włoskiej niani bohaterki. Chyba jednak bardzo zamerykanizowana była ta niania, bo nie przejmuje się zbytnio oryginałem przepisu i zamiast obowiązkowej czarnej kapusty -  używa do gotowania tej zupy jarmużu. Na szczęście przepis na ribollitę pojawia się raz jeszcze na końcu książki, tym razem zgodny z toskańskim kanonem, a wypracowany jest przez samą Ginny, która spisała efekt swoich prób i przestudiowanej literatury przedmiotu. Popatrzcie:

„Ribollita Ginny
4 ząbki czosnku, 4 szalotki pokrojone w plasterki, pół szklanki ugotowanej białej fasoli, pół szklanki ugotowanej cieciorki, puszka pomidorów w zalewie, bulion z kurczaka, ¼ główki kapusty pokrojonej w paski, 1-2 łyżki świeżego oregano, 2 szklanki pokrojonego w kostkę chleba, oliwa z oliwek, pół szklanki parmezanu, sól, czarny pieprz.
Czosnek na dnie płytkiego rondla już się złoci. Muszę działać zanim się zrumieni. Wlewam bulion, dodaję szalotki i posiekane oregano, zwiększam płomień. Tak jak być powinno. Wszystko po kolei. Pieprz, dwa rodzaje ugotowanej na miękko fasoli. Pomidory. Na końcu pokrojoną w paski kapustę. Przykrywam rondel, chroniąc zawartość przed wyparowaniem i pozwalam zmieszać się smakom.
Na osobnej patelni  ostrożnie opiekam na oliwie kostki chleba, obracając je na wszystkie strony, potem wykładam na papierowy ręcznik do wystygnięcia. Tuż przed podaniem mojej ribollity dodam tarty parmezan, a na wierzchu ułożę grzanki. Od grudnia przeczytałam i wypróbowałam kilkanaście różnych przepisów na ribollitę, ale to jest moja ulubiona wersja. Stosuję składniki i proporcje, jakie lubię. Efekt finalny jest dziełem jednej osoby. Trochę w nim Nonny, trochę innych osób, których w ogóle nie znam. I w końcu trochę Ginny.”

Myślę, że przepis wart jest wypróbowania. Zrobiłam go, ale – podobnie jak Ginny - też „po swojemu”. Dodałam łodygę selera naciowego, oregano miałam tylko suszone, a zalewałam warzywa wodą spod gotowania fasoli, nie bulionem. I połowę fasoli zmiksowałam. I sprawa podania. Istotą ribollity jest odgrzewanie, ono decyduje o smaku. Więc w pierwszy dzień po ugotowaniu dodałam do zupy grzanki i zostawiłam na noc. Dopiero na drugi dzień, po odgrzaniu, jadłyśmy z mamą tę zupę. Wyszło świetnie i smacznie, nawet mama, która jest dość tradycyjna, nie marudziła, tylko wsuwała ją ze smakiem.



Czytając tę książkę, pomyślałam sobie jeszcze, że – aczkolwiek to absurdalne – ale mnie łatwo byłoby przywołać „na przepis”, bo zupełnie sporo mam w swoim zeszycie kulinarnym przepisów spisanych własnoręcznie:) mam też własnoręczne przepisy mamy, siostry, koleżanek. Myślę, że czas  zgromadzić je w jednym miejscu i założyć specjalny zeszyt domowych przepisów.