piątek, 15 czerwca 2012

Słodkie pieczone kasztany, Aleksandra Seghi

Słodkie pieczone kasztany Aleksandry Seghi chciałam kupić zaraz jak się pojawiły. Jednak nim zdążyłam kliknąć, dzięki Maniczytania (dziękuję :)), trafił do mnie egzemplarz recenzyjny od Świata Książki :)
To niezwykła książka – nie dlatego, że Autorka żyje w Toskanii od wielu lat, ani dlatego, że ma poczucie humoru, ale dlatego, że to połączenie przewodnika, pamiętnika i książki kucharskiej. Nie powieść z kuchnią w tle, ani przewodnik z wtrąceniami, ale właśnie takie trzy w jednym. I bardzo żałuję, że nie miałam jej rok temu, gdy sama powędrowałam do Toskanii :) (co prawda nie trafiłam do Pistoi, ale do Florencji, Lucci i kilku innych miejsc – jak najbardziej tak) – pewnie skosztowałabym jeszcze więcej potraw i może trafiła w więcej miejsc? :)

Toskania, jak i południe Francji, ma niezwykłą atmosferę (choć nie będę kryć, że na razie bardziej urzekła mnie Umbria, ale to chyba kwestia atmosfery bliższej tej francuskiej, która wiele lat temu mnie urzekła). Tworzą ją niewątpliwie widoki i zapachy, ale przede wszystkim ludzie i kuchnia. Chleb, pomidory, makaron i oliwa smakują tam niezwykle i jakoś niesamowicie spójnie, na każdym kroku (choć i słono mocno, co mnie zaskoczyło). I te właśnie składniki przewijają się przez całą książkę, oddając atmosferę poszczególnych miejsc.

Bardzo mi się podobały opisy tradycji, targów i zwyczajów, wyjaśnienie pewnych różnic kulturowych (jak choćby obchody Dnia Kobiet, czy Wielkanocy). To kwestie ściśle związane z tamtejszym życiem, pokazujące mieszkańców jako niezwykle aktywnych i zaangażowanych, a przy okazji – wyjaśniające zachowania tamtejszych mieszkańców, ich podejścia do poszczególnych aspektów życia i samych siebie. To także część będąca wskazówką kiedy i gdzie warto zajrzeć.

Atutem Słodkich pieczonych kasztanów jest zdrowe, nieprzesłodzone podejście do życia i samej Toskanii, jakie nierzadko można odnaleźć w poświęconych tej krainie książkach. Znajdziemy tu wiele zachwytów, ale i kwestie drobnych rozczarowań, lekkich szpilek i przytyków. To pokazanie Toskanii od kuchni w pełnym tego słowa znaczeniu.

To, czego mi brakło, to index przepisów – jest ich bardzo wiele, a brak spisu powoduje, że próbując odnaleźć ten jeden, określony, muszę przekartkować całą książkę. Druga kwestia to czasem lekko urywane wątki – w niektórych rozdziałach pojawiają się na chwilę, by zniknąć bezpowrotnie. Nie rozwala to jednak książki, raczej zostawia pewien niedosyt.
Na koniec – rewelacyjnym uzupełnieniem całości są przepiękne zdjęcia. Szczególnie te pokazujące potrawy – nie powstydziłaby się ich żadna książka kucharska :)

czwartek, 7 czerwca 2012

Magiczny ogród - Sarah Addison Allen



"Magiczny ogród" połknęłam w jedno popołudnie, tak bardzo dałam się wciągnąć w historię dwóch sióstr (dwie siostry - słowa klucze również kolejnych dwóch przeczytanych przeze mnie książek) z zaczarowanego ogrodu.

Dlaczego ogród jest zaczarowany? Rośnie w nim magiczna jabłonka (chociaż tego, jakie siły w niej drzemią nikt do końca nie wie), a mieszkanki domu, z rodu Waverleyów, obdarzone są również "dziwnymi" mocami.

Claire, starsza i bardziej stateczna z sióstr, od początku przyjęła swoje dziedzictwo i swój dar - znajomość ziół i kwiatów i wykorzystywanie tego w gotowaniu, pieczeniu, przygotowywaniu nalewek itp. Sydney z kolei nie podobało się małe miasteczko i to, że jej rodzina jest "inna", uciekła więc z niego przy nadarzającej się okazji.

Czy jednak można uciec od przeznaczenia? Co sprawiło, że po wielu latach zupełnie niespodziewanie Sydney wkracza z powrotem w uporządkowany świat Claire? Czy siostry znajdą porozumienie?

Naprawdę doskonałe to czytadło dla kobiet. Mamy tu i miłość, i pojednanie, i wybaczenie, i pogodzenie się ze sobą, ludzkie tragedie, ludzkie słabości, trudny temat przemocy w rodzinie. Świetnie nakreślone bohaterki - moją ulubioną stała się staruszka Evanelle, również z rodu Waverleyów, która miała bardzo ciekawy dar -otóż czuła nieprzepartą potrzebę dawania ludziom różnych prezentów, najdziwaczniejszych zresztą. Po co je dawała - tego nie wiedziała, te osoby na początku też - ważne było to, że zawsze się do czegoś przydawały :)

Dodatkowy ogromny plus dla mnie to znakomicie odmalowane małe miasteczko. I krajobraz, i społeczność, i relacje międzyludzkie - cudowne, czułam się, jakbym tam była i mieszkała. Autorka potrafiła stworzyć świat, w którym obecna była magia taka nierealna, ale i magia zwyczajnego życia.

Książka staje na półce moich ulubionych na chandrę, autorka dołącza do grona tych, których czytam w całości (już zakupiłam jej nowo wydaną u nas "Słodki zapach brzoskwiń" i poluję na "Królową słodyczy"), a Was gorąco do niej zachęcam!

A, i recenzja znajdzie się również na blogu wyzwania "Literatura palce lizać" - tyle się w niej kulinarnie dzieje! Claire to mistrzyni wypieków i potraw "kwiatowych", prawie czuje się przez kartki smakowite zapachy :) A na końcu książki znajdziemy miniprzewodnik z kuchennego zeszytu Waverleyów - jakie rośliny do czego można wykorzystać ;)

Przepisów w niej brak, ale w czasie czytania ciągle myśli się o jedzeniu :)