niedziela, 30 listopada 2014

N. M. Kelby "Białe trufle"


"Białe trufle" przeczytałam w ramach odreagowania po "Klanie czerwonego sorga" ( lekturze, jakby to ująć: wymagającej ). Obie książki są totalnie różne, ale mają jeden wspólny element: sugestywny język silnie oddziałujący na naszą wyobraźnię.
Godziny spędzone z książką Nicole Mary Kelby okazały się być przyjemnie spędzonym czasem, acz odradzam tę powieść osobom będącym na diecie - bo może być jeszcze trudniej! Uczciwie ostrzegam!

 Bohaterem "Białych trufli" pisarka uczyniła bowiem  Augusta Escoffiera - najsłynniejszego mistrza klasycznej kuchni francuskiej. Autora licznych książek kucharskich, propagatora idei  piątego smaku ( smaku najwyższego, który Japończycy nazywają umami, a co znaczy: głęboki, pełny, wyśmienity ). Mistrza kulinarnego, pracującego w wykwintnych restauracjach, a jednocześnie pomysłodawcy konserwowania żywności w puszkach, a nawet produkcji zup w proszku.

A  czytelników, którzy nie  bardzo interesują się kulinariami - może zaciekawi fakt, że Escoffier wygrał swoją żonę w billard. Małżeństwo okazało się być bardzo trwałe ( nie wnikam czy  szczęśliwe) i to  nawet mimo długoletniej rozłąki, spowodowanej pracą zawodową Escoffiera w Anglii.

Sędziwy Escoffier wraca do domu,w którym czeka na niego  umierająca żona. Delphine ma jedno wielkie  pragnienie - chce by  mąż nazwał jej imieniem jedną ze swoich potraw,  ale  Escoffier wydaje się być na prośby żony kompletnie  nieczuły. Jak więc go do tego skłonić? - właśnie  w tym momencie Nicole Mary Kelby zaczyna  opowieść.

 I nie ukrywam, że nad stronami książki unosi się pewien smutek,poczucie przemijania - wszak zarówno Escoffier jak i Delphine zdają sobie doskonale sprawę z faktu, iż oboje znajdują się już u kresu życia. Nie ujmuje  to jednak w żaden sposób książce lekkości i smakowitości. Słowo smakowitość należałoby tutaj wyraźnie i grubo podkreślić.

Bo "Białe trufle" są bardzo smakowite i pobudzają apetyt. Dosłownie. Opowieść o legendarnym kucharzu  Francji ( choć pewnie on sam nazwałby siebie "cusinier" ) sprawia, że nasze ślinianki zaczynają żyć własnym życiem. A poczułam to bardzo wyraźnie  przy opisie  ulubionych ( podobno)   sardynek Emila Zoli:
 "Świeżych. Doprawionych solą, pieprzem i oliwą z oliwek, a potem opiekanych nad żarzącymi się węgielkami z pędów winorośli! Gdy sardynki są jeszcze wilgotne, układa się je w kamionkowym naczyniu natartym czosnkiem. Całość dopełnia świeża pietruszka i oliwa z Aiź. Voila!"
 Nie mam bladego pojęcia, dlaczego moje ślinianki tak żywiołowo zareagowały akurat na opis  pieczonych sardynek ( ryby lubię, ale bez przesady ) - a nie jakiegoś deseru, a przecież uwielbiam  słodkości! Choć jak sobie teraz myślę, to dosyć znamienne, że wybrały jedną z najprostszych  potraw wspomnianych w książce, a nie  salade mignon czy delice de foie gras  przykładowo.  Wygląda na to, że moje ślinianki i ja mamy podobne zapatrywanie na jedzenie i gotowanie - ma być smacznie, niezbyt pracochłonne i na miarę naszego wspólnego,  skromnego budżetu.

A wracając do książki. Czy polecam ? - polecam. Jeśli lubicie jeść, gotować lub czytać - a przynajmniej jedną z tych rzeczy m u s i c i e przecież lubić -  sięgnijcie po "Białe trufle". A kończąc już - gdybym chciała porównać powieść N.M. Kelby do posiłku, na który miałabym zaprosić gości, to  pewnie nie byłby to wystawny  trzydaniowy obiad, ale coś lekkiego i łatwego w przygotowaniu. Może  podwieczorek ? Ale, ale... - tu dopadła mnie nagła wątpliwość  - bo czy jada się jeszcze podwieczorki ?! Szczerze mówiąc:  nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że jednak rozumiecie, co chcę powiedzieć ( coś w ten deseń : nie nastawiajcie się na wystawną ucztę, ale na mile spędzony czas przy małym co nieco ).
W każdym razie życzę: Smacznego !

Fragmentów książki czytanej przez Beatę Tyszkiewicz można posłuchać tutaj .

Moje wrażenia opublikowałam wcześniej na swoim blogu.

piątek, 14 listopada 2014

Do trzech odlicz!

źródło
Czy matematyka kojarzy się z dobrą zabawą? Niestety większość i dzieci, i dorosłych chyba ma zupełnie inne skojarzenia, a przecież naprawdę nie musi tak być. Grzegorz Kasepke postawił sobie zadanie - pokazać, że matematyka nie jest nudna.

Na początek poznajemy przybory geometryczne. Zabawna historyjka o pierwszym dniu w tornistrze przedstawia dziecku linijkę, ekierkę, cyrkiel, bo temperówkę, flamastry, czy kredki zna przecież każdy przedszkolak - później możemy sprawdzić, czy uda nam się odgadnąć rozwiązania kilku zagadek.


Znając już bohaterów, z ciekawością przeczytamy dlaczego linijka nie wyszła za mąż, kto wygra zawody w liczeniu i co poradzi pan doktor, gdy zgłosi się do niego cyrkiel, narzekający na zawroty głowy.


str. 21

A może wybierzecie się ze stonogą na zakupy? Przyda się jej pomoc przy wyborze nowych butów. Jeśli jednak sklep obuwniczy nie jest spełnieniem waszych marzeń, zapraszamy do spożywczego sklepiku osiedlowego - tylko nie pomylcie kilogramów z litrami, bo po wizycie Zuzy pani sprzedawczyni popłakała się ze śmiechu - choć w sumie to nie wiem, dlaczego. Przecież każdy, nie tylko dziecko, chętnie kupiłby pół tony cukierków, prawda?

Każde dziecko zrozumie też radość uczniów z choroby nauczycieli - szczególnie wtedy, gdy był zapowiedziany sprawdzian z matematyki i dyktando z języka polskiego. Dobra wiadomość idzie jednak w parze z tą niezbyt dobrą - na zastępstwo przychodzi nowy nauczyciel - pan Marek.

- Wyciągnijcie karteczki! - pan Marek uśmiechał się promiennie.
- W kratkę czy w linię? - jęknęła Zuza.
Pan dyrektor wyszedł, żeby nie słuchać jęków i narzekań.
- Obojętne - powiedział pan Marek.
- Jak to obojętne?! - oburzył się Przylaszczko. - Będzie dyktando czy sprawdzian z matmy?!
- I to, i to... - wyjaśnił osłupiałej klasie pan Marek. [1]

Ciekawe czy poradzilibyście sobie z zadaniami przygotowanymi przez nowego nauczyciela.

Zabawne opowiadania przeplatane są łamigłówkami i zagadkami, znajdziecie tu też labirynt, który z powodzeniem pokonają tylko ci, którzy umieją szybko liczyć oraz grę planszową, po której będziecie mistrzami tarczy zegarowej.

Świetna jest także wizyta w Szkole Bojaźni i Straszenia, czyli w szkole dla duchów, w której również naucza się matematyki. 

str. 42


Moimi ulubionymi są jednak opowiadania, których bohaterem jest syn autora - Kacper. Nie mogło ich tu zabraknąć, skoro pomysł książki narodził się w efekcie wspólnych - taty i syna, zmagań matematycznych.

Grzegorz Kasdepke udowadnia, że odrabianie lekcji z matematyki nie musi być nudne, ba może być nieodparcie zabawne, a także... smaczne. I stąd post o tej książeczce tutaj :)

str. 17

Wypróbowaliśmy - ciasteczka nie przetrwały do następnego dnia!




Do trzech odlicz! jest świetną pozycją do czytania razem z pierwszoklasistą, gdyż w niektórych zadaniach-zabawach przeciętny siedmiolatek może potrzebować pomocy. Troszkę starszy uczeń będzie się dobrze bawił samodzielnie. A ciasteczka matematyczne polecamy dla całej rodziny! :)


[1] Grzegorz Kasdepke, Do trzech odlicz! Zabawy matematyczne. Wydawnictwo Literatura, Łódź 2008, str. 34
Ilustracje Beata Zdęba