niedziela, 12 lutego 2012

Jeżdżąc po cytrynach, Chris Stewart

"Kulinarne książki" wybieram raczej w kontekście kultury i podejścia do życia innych osób, niż samych przepisów. Ale z drugiej strony bywają czasem źródłem inspiracji - kiedyś w pieczeniu, dziś raczej w gotowaniu :)

Na pierwszą recenzję - Jeżdżąc po cytrynach Chrisa Stewarta :)
Uwielbiam takie książki – nieważne, czy opisują uroki mojej ukochanej Francji, Włoch, czy Hiszpanii, mają w sobie nieodparty urok – ciepło, jakiś spokój ducha, a równocześnie optymizm i uśmiech. :)


jezdzac_po_cytrynach
Jeżdżąc po cytrynach to opowieść o wyborze swojego miejsca na ziemi. Nie o przypadku – los mnie tu rzucił, to tu jestem, tylko o wyborze. Nie do końca przemyślanym może, bo Chris przyjechał do Andaluzji “rozejrzeć się”, a jakoś tak od razu kupił farmę, ale za to o wyborze wypływającym z intuicji człowieka, który pragnie spokojnego życia, wśród ludzi akceptujących prawa natury.

Zaczęłam tę książkę czytać rano, w autobusie. Towarzyszyła mi do końca dnia, kiedy to niemal ją skończyłam :) Opisy dojrzałych pomarańczy, cytryn, winogron, sprawiły, że zamarzyła mi się znów taka chatka, z której tarasu mogłabym sięgać po te owoce prosto z krzewu (tylko do fig nie mogę się przekonać po przeczytaniu pewnej książki)… Zatęskniłam do południa Francji, gdzie życie biegnie wolniej, choć nie zawsze dla mnie “normalnie”.

Całość opowieści snuta jest powoli, bez wielkich zwrotów akcji, z pełną świadomością otoczenia. Równocześnie jednak nie jest to opowieść człowieka, który całkowicie poddaje się temu, co przynosi mu los. Wraz z przyjaciółmi stara się zmienić te części życia, które może – dom, doprowadzenie wody, czy też zbudowanie mostku na rzece. Nie szarpie się jednak i nie usiłuje zmienić otoczenia, ani siebie samego w nim – jeśli czegoś nie da się zmienić, stara się to zaakceptować. Warto też zwrócić uwagę, że Steward nie koloryzuje – świniobicie może przyprawić delikatniejszych czytelników o odruch zwrotny, podobnie jak wizja skorpionów w łóżku (i innych insektów we wcale niemałej ilości). Nie pokazuje Andaluzji jako krainy idealnej – raczej tylko dobrej, ale wystarczająco dobrej.

To świetna książka na zwykły dzień – delikatne poczucie humoru wywołuje uśmiech, całość daje jakiś promień radości, z jakiegoś, nie do końca nazwanego powodu, zachwyca i bawi. Może to dzięki temu, że w każdym słowie widać, że autor czuje, że to miejsce, w którym jest, to jego miejsce na ziemi?
Dodatkową zaletą książki są zdjęcia – każdy rozdział zaczyna się od prawdziwych zdjęć ze zbiorów Chrisa Stewarta, podejrzewam, że dopasowywanych do treści przez niego samego, co nadaje całości jeszcze bardziej osobistego rysu.

Recenzja ukazała się wcześniej na moim blogu - http://swiatksiazek.wordpress.com/2009/07/14/jezdzac-po-cytrynach-chris-steward/

PS Jako, że blogspot wymaga konta gmailowego, więc pokazuje mnie jako "Anię", ale blog książkowy prowadzę jako Golderose, więc będę się podpisywać Ania/Goldenrose :)

1 komentarz:

  1. Aniu/ Goldenrose - Tobie również dziękuję za pierwszą recenzję i ciekawą wycieczkę do Hiszpanii. No tak, Francja była (w wydaniu Mayle'a i Clarke'a), Włochy były (Mayes) - czas na gorącą Hiszpanię - chyba się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń