Warto zastanowić się nad prostym faktem, że skoro kupując telewizor, auto, telefon nie bierzemy pierwszego z brzegu modelu, byle tańszego, to analogicznie powinno być również z jedzeniem, które spożywamy. Do podobnej konkluzji doszła Julita Bator w publikacji „Zamień chemię na jedzenie.”
Kiedy przeczytałam wyżej wymienioną książkę, stwierdziłam, że tak naprawdę nic w niej odkrywczego. Chwilę później zmieniłam jednak zdanie, kiedy przypomniałam sobie moje kompulsywno-maniakalne czytanie etykiet i wyciąganie żurawia do obcych koszyków. Może i ja wiem, że dany produkt bardziej nadaje się do śmietnika niż na obiad, ale nie każdy może zdawać sobie z tego sprawę. I właśnie dla obojętnych na wiedzę lub „nieuświadomionych” - ta książka będzie świetnym wprowadzeniem do mądrych, świadomych wyborów przed sklepową półką.
Julita Bator przez 20 rozdziałów po kolei rozprawia się: z chorobami własnych dzieci spowodowanych spożyciem śmieciowego jedzenia, tropi przestępców, czyli dodatki do żywności, dochodzi do wniosku, że cukier jest wszędzie (nie zawiera go może jedynie… sól ;)), zastanawia się nad zapachem warzyw i sposobach przemytu w daniach dla tych, którzy boją się ich jak przysłowiowy diabeł święconej wody, zastanawia się, parafrazując bohatera filmu Barei: ile mięsa jest w mięsie, omawia nieprzydatne dodatki (benzoesan sodu, glutaminian sodu, siarczyny i azotyny oraz ich pochodne, tartrazynę, dwutlenek siarki i kwas sorbowy), będące źródłem największych zdrowotnych problemów oraz postuluje o powrót do starych dobrych czasów, kiedy zimową porą szafy pękały w szwach za sprawą słońca w słoikach, czyli wekach.
Z tego miejsca zaznaczam, że autorka nie jest wojującym ekologiem, ale poszukiwaczem złotego środka, czyli sposobu na to, jak kupować i co jeść, aby nie zaśmiecać organizmu szkodliwymi dodatkami i jednocześnie nie zbankrutować. Po lekturze każdy już będzie wiedział, że między zdrową żywnością i wysoką ceną niesłusznie stawia się zawsze znak równości. Nie musi tak być, wystarczy trochę się wysilić i początkowo poczytać nieco więcej, niż podczas zwykłych, dotychczasowych zakupów. Bo czy zastanawialiście się czasem nad dziwną zależnością, że im produkt ma więcej składników, tym mniej kosztuje? Przecież to zaprzeczenie ekonomii. Czy producent jest dla nas aż taki hojny, czy może jednak robi nas w bambuko?
Książkę gorąco polecam wszystkim - zarówno tym czytającym etykiety, jak i je lekceważących.
A jeżeli chcecie wiedzieć, jak wyglądają moje zakupy, zapraszam na Czytelniczego, aby przeczytać rozszerzoną recenzję oraz na Koty Kuchenne Oczka, aby zobaczyć, jak to wygląda... na obrazku ;)
Pozdrawiam
Oczko
Hmm, książkę od dawna mam na oku, ale chyba w końcu po Twojej recenzji się skuszę :)
OdpowiedzUsuńSkuś się, proszę ;)
UsuńOd jakiegoś czasu uważniej czytam etykiety. Zagadnienia związane ze zdrowym żywieniem są dla mnie bardzo ważne. Chętnie sięgnę po książkę Bator.
OdpowiedzUsuńJeżeli już czytasz etykiety, to i tę książkę przeczytaj :) Nie zmarnujesz czasu na lekturze :)
UsuńCoś dla mojej przyjaciółki :) już widzę jak szaleje na punkcie tej książki :)
OdpowiedzUsuńSkoro tak, to byłby dla niej fajny prezent :)
Usuń