Kupiłam tę książkę dawno, w roku jej wydania, 1993, skuszona nazwiskiem
autora: Wojciech Pszoniak – TEN aktor.
Okazało się, że nie jest to typowa książka kucharska tylko ze zbiorem przepisów,
a i przepisy nie są typowe, a już składniki potraw na pewno nie były wówczas na
miarę Polski, która już nie była Ludowa, ale jeszcze i nie światowa.
Nie byłam wtedy gotowa na taką książkę kulinarną. Stała więc sobie gdzieś
zapomniana i zakurzona na górnej półce regału. Czekała cierpliwie. Raz nawet
ręka mi drgnęła, gdy robiłam okresowy przegląd książek, które nie przypadły mi
do gustu. Ale opanowałam się i nie poszła w świat. Czułam chyba podskórnie, że
warta jest uwagi. I że jej czas przyjdzie.
Przyszedł w 2008 roku, kiedy szukałam inspiracji do menu na przygotowywane
party filmowe, towarzyszące oglądaniu filmu „Piłat i inni”, w którym W.
Pszoniak grał rolę Chrystusa.
Wtedy tę książkę po raz pierwszy naprawdę przeczytałam.
Słuchajcie – jest to swoiste dzieło sztuki: począwszy od tekstów-refleksji
p. Pszoniaka i jego przyjaciół, przepisów kulinarnych, jego wierszy, aż
po stronę graficzną – książka ozdobiona jest rysunkami i obrazami współczesnych
artystów, które powstały specjalnie dla tej książki.
Pan Pszoniak cudownie odnajduje się w kuchni, posłuchajcie:
„… gdy przeniosłem się do Warszawy, gotowanie stało się dla mnie najlepszym
wypoczynkiem. Nie wyobrażam sobie, że po powrocie z teatru czy kabaretu mógłbym
zasnąć. Mimo zmęczenia jestem jak rozpędzona maszyna, która potrzebuje pewnego
czasu, by się zatrzymać.” (str. 22).
A o „porannych kolacjach dla Basi” (żony aktora) – musicie sami przeczytać!
To piękny tekst!
P. Pszoniak jest założycielem nieformalnego „Towarzystwa Dobrego
Stołu” (mnóstwo tam znanych nazwisk) i w książce znalazły się oprócz jego
wspomnień – refleksje i impresje jego przyjaciół – członków tego Towarzystwa
oraz dedykowane p. Wojtkowi przepisy.
Jego żona, Basia, dedykowała mu taki cudownie żartobliwy wpis:
Basiu, wszystko kupiłem.
Proszę cię, tylko obierz mi potem dwie cebule, posiekaj i sparz wrzątkiem.
Obierz ze trzy ząbki czosnku i wymyj jarzyny. Proszę, pokrój marchewki w
kawałki, ale nie za małe, około trzech centymetrów, a seler w takie trochę
dłuższe paski. Jak będziesz miała chwilę czasu, to wyciągnij z lodówki kurze
skrzydełka i oczyść je z reszty piórek, a potem umyj i przełóż do szklanej
miski. Aha! Tylko nie zapomnij po umyciu osączyć je z wody w papierowej
ściereczce i sprawdź, czy mamy jeszcze bułkę tartą. Te ziemniaki ugotujemy w
łupinach, tylko potem cię poproszę, żebyś z nich ściągnęła skórkę, gdy
wystygną, i pokroiła w plasterki, ale nie za cienkie. A koperek posiekać trzeba
drobniutko i pamiętaj, że będę go potrzebował dużo.
Ten garnek możesz już wymyć, tylko załóż fartuch, bo sobie pochlapiesz
sukienkę.
Basiu, chodź tutaj, skosztuj to. Wiem, że nie masz ochoty, ale proszę cię,
skosztuj; przecież wiesz, że ja nie lubię kosztować. Dobre? Mówisz, pyszne, ale
ja słyszę w twoim głosie, że coś jest nie tak. Skup się, czego brakuje. Za mało
słone? Ale ja to jeszcze odparuję. A mięso miękkie? Dziękuję ci, kochanie.
Potem jeszcze tylko cię poproszę, żebyś wymyła to wszystko, co ci tutaj
złożyłem, i zastanów się, w czym my to podamy.
Wróćmy do mojego party; przyrządziłam wówczas według przepisu p. Pszoniaka
– wołowinę z kminkiem.
Tak wtedy o tej potrawie pisałam:
Jest to potrawa z solidnej, dobrej kuchni, o wyważonych, klasycznych
smakach.
To taka potrawa, że kiedy się ją smakuje gdzieś w gościnie, czy w lokalu,
to człowiek myśli sobie: o! pyszna pieczeń! dobrze, że mi się przypomniało, już
tak dawno nie robiłam pieczeni, trzeba będzie zrobić w najbliższym czasie.
Poddusi się mięso, doda cebuli, pieprzu, trochę papryki, proste, a takie
pyszne. Przychodzi człowiek do domu, i faktycznie wkrótce robi tę
pieczeń. I wtedy widzi: oj, coś ten smak nie taki, jak tamten... Czegoś tu
brakuje... Tamta była taka, hmmmm... wyrafinowana... o smaku niby zwykłym, a
jednak wykwintnym... Jak ją robiono????
I nie domyśliłby się człowiek nigdy, że trzeba było dodać całą łyżkę kminku
w czasie duszenia, i że sos był zrobiony na bazie serka topionego.
Składniki:
70-80 dag pieczeni wołowej
1 duża cebula
2 łyżki oliwy
łyżka ziaren kminku
sól, pieprz
1 mały serek topiony kremowy
oliwa
Wołowinę natrzeć solą i pieprzem, skropić oliwą, przykryć folią i marynować
kilka godzin.
Następnie obsmażyć na rozgrzanej w rondlu oliwie z wszystkich stron.
Zalać dwiema szklankami zimnej wody.
Cebulę posiekać, sparzyć gorącą wodą, dodać do mięsa, wsypać kminek. Dusić
na małym ogniu, pod przykryciem, przewracając i podlewając wodą.
Przygotować sos: serek roztopić z wodą, doprawić pieprzem., podlać częścią
sosu spod mięsa.
Kiedy mięso będzie miękkie, wyjąć je, pokroić w plastry.
Polać przygotowanym sosem.
Warto spróbować! Słowo!
I warto sięgnąć po tę książkę
Witaj!
OdpowiedzUsuńChciałabym Cię serdecznie zaprosić do udziału w moim nowym autorskim czytelniczym wyzwaniu pt. KLUCZNIK.
W skrócie - polega ono na czytaniu książek posiadających zaproponowane comiesięczne hasła-klucze, czyli kluczniki.
Szczegóły tutaj: http://recenzjeami.blogspot.com/2014/03/wyzwanie-czytelnicze-klucznik.html
Pozdrawiam.