poniedziałek, 21 października 2013

Serce na talerzu – czytać? Nie czytać?



Książki z kuchnią w tle – zrobiły się ostatnio bardzo modne. Pojawiają się na półkach księgarni jak grzyby po deszczu. Kuszą przepisami zamieszczanymi w treści lub na końcu książki. Są względnie tanie. Jak jesteś cierpliwa/y – nierzadko możesz upolować okazję cenową: promocję, przecenę.
 Mają typową strukturę: bohaterka (najczęściej) znajduje się na życiowym zakręcie, jest raczej nieszczęśliwa, niespełniona, zagubiona. Co odmienia jej życie? Pewnie się domyślacie: kuchnia!
 Nie, żebym negowała wartość gotowania (kocham moją kuchnię i uwielbiam w niej pichcić!), ale ten schemat jest już tak ograny, że aż męczący w każdym kolejnym wydaniu.
 (Drugim takim tematem samograjem, zapewniającym dobrą sprzedaż, jest schemat: obcokrajowiec kupuje gdzieś tam, na prowincji dom, przeżywa szereg perypetii, w końcu jednak wrasta w lokalną społeczność, przejmuje jej tradycje, zwłaszcza kulinarne).



„Serce na talerzu” Alyssy Shelasky nie odbiega od schematu. Ale kupiłam tę książkę w wydaniu kieszonkowym, więc tanio. To plus. Miejsce akcji wydawało się obiecujące: Nowy York, Waszyngton, Boston – kto by tam nie chciał pokucharzyć?
 Minusem jest fabuła – bardzo zmęczyło mnie śledzenie losów Alyssy, która naprawdę długo (za długo) nie ma pomysłu na swoje życie, a lokowanie uczuć w tzw. wolnym związku partnerskim niesie jej same kłopoty. Alyssa nie zdobyła mojego serca, raczej nie miałabym ochoty ponownie do niej wpaść z wizytą.

Czy przepisy – choćby to były sekretne receptury sławnej nowojorskiej restauracji  – uratują tę książkę? Dla mnie jednak nie. Choć trzeba przyznać, że przepisy te kuszą i mamią. Kuszą - bo są bardzo atrakcyjnie sformułowane; tak autentycznie, gawędziarsko, domowo. Myślisz sobie: no, chyba rzeczywiście autorka te dania robiła, brzmią pysznie, chyba warto kupić tę książkę. Kupujesz ją - czytasz - idziesz do kuchni - sięgasz po rondle i.... no właśnie. I okazuje się, że książka tylko cię mami. Dużo obiecuje i raczej nie dotrzymuje obietnic. Myślisz sobie: ech! to pewnie ja nie jestem zbyt dobra, nie umiem zmierzyć się z daniem.
 Ale czy aby na pewno?
 Skusiłam się na zrobienie kultowej zupy pomidorowej z Sarabeth w N.Y. Kto by się nie skusił, czytając taki opis?:

"W czasach mojej pracy u Sarabeth patrzyłam z zadziwieniem, jak klienci nabożnie kłaniają się przed ustawionymi przed nimi miseczkami z kremem z pomidorów. Gdy wspominam komuś po latach, że byłam tam kiedyś kelnerką, pierwsze co słyszę, to: O mój Boże, ta zupa..."

Niezbyt mi się już na wstępie podobał pomysł robienia jej na bazie i mleka i śmietany jednocześnie i to gotowanych na parze – ale trzymałam się oryginalnego przepisu. Nawet użyłam pomidorów z puszki, choć była pełnia lata i soczyste, dojrzałe pomidory gruntowe kusiły na każdym straganie.
 Nie zachwyciło mnie to danie. Mamie nie smakowało zdecydowanie.
 Po tej jednej próbie dałam sobie spokój, w końcu niekoniecznie muszę próbować wszystkiego, o czym czytam.
 Poczytać książkę można, ale naprawdę niekoniecznie.

Dla porządku, gdyby ktoś był zainteresowany, podam jeszcze jakie przepisy w książce znajdują się:

Kluchy, kasztanki Punky Roger, aksamitny krem z pomidorów Sarabeth, chleb bananowy „orbitowanie bez cukru”, tosty z serem dla dwójki zakochanych dzieciaków, ciasto cytrynowe które odmieni twoje życie, nocne kanapki BLT w indykiem, chipsy z batatów, makaron z serem Marthy (Stuart), sos do sałatek mamy, idealna zapiekanka pasterska, ciasteczka z kawałkami czekolady Neimana Marcusa, sernik Lynn Papale, nadnaturalne brownie na czas rozstań i załamań, babeczki z owocami na przeprosiny, kurczak w ziołowej panierce dla głodnych ważniaków, ziemniaki Jennifer na ciepło z musztardą, łatwa ryba w stylu azjatyckim, nieokiełznana sałatka z kurczaka, wiśnie pod kruszonką dla osób o nazbyt kruchej konstrukcji, prosta pizza po trudnych chwilach, klopsiki z jagnięciny garnirowane ziarnami granatu i noworocznymi postanowieniami, fusili Nigelli z prażonymi orzeszkami piniowymi i fetą, wyborne ciastka z orzechów, rodzynków i czekolady, brudne bąbelki, quiche z cebula i czarnuszką na wypadek odwiedzin dżentelmena, wiosenna tarta, deszczowe rigatoni, prosty trifle.

4 komentarze:

  1. Niekoniecznie lubię takie książki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jestem kulinarnym beztalenciem, więc nie sięgnę po tę książkę, gdyż nie lubię pichcić w kuchni, dlatego dodatkowe przepisy zawarte w tej książce skutecznie by mnie odstraszały.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię bardzo gotowanie, ale jakoś ta książka mnie nie przekonuje. Ostatnio tyle ciekawych nowości w księgarniach, że tą mogę sobie podarować :)
    Przy okazji zapraszam do siebie na konkurs!

    OdpowiedzUsuń
  4. A mi ta książka bardzo się podobała. Szybka akcja, sympatycznie i lekko napisana ... nawet jeśli jest schematyczna to należy do przyjemnych.. idealna na lekturę w autobusie jadąc do pracy

    OdpowiedzUsuń