Książki z kuchnią w tle – zrobiły się ostatnio bardzo modne.
Pojawiają się na półkach księgarni jak grzyby po deszczu. Kuszą przepisami
zamieszczanymi w treści lub na końcu książki. Są względnie tanie. Jak jesteś
cierpliwa/y – nierzadko możesz upolować okazję cenową: promocję, przecenę.
Mają typową strukturę: bohaterka (najczęściej) znajduje się
na życiowym zakręcie, jest raczej nieszczęśliwa, niespełniona, zagubiona. Co
odmienia jej życie? Pewnie się domyślacie: kuchnia!
Nie, żebym negowała wartość gotowania (kocham moją kuchnię i
uwielbiam w niej pichcić!), ale ten schemat jest już tak ograny, że aż męczący
w każdym kolejnym wydaniu.
(Drugim takim tematem samograjem, zapewniającym dobrą
sprzedaż, jest schemat: obcokrajowiec kupuje gdzieś tam, na prowincji dom,
przeżywa szereg perypetii, w końcu jednak wrasta w lokalną społeczność,
przejmuje jej tradycje, zwłaszcza kulinarne).
„Serce na talerzu” Alyssy Shelasky nie odbiega od schematu. Ale kupiłam tę
książkę w wydaniu kieszonkowym, więc tanio. To plus. Miejsce akcji wydawało się
obiecujące: Nowy York, Waszyngton, Boston – kto by tam nie chciał pokucharzyć?
Minusem jest fabuła – bardzo zmęczyło mnie śledzenie losów
Alyssy, która naprawdę długo (za długo) nie ma pomysłu na swoje życie, a
lokowanie uczuć w tzw. wolnym związku partnerskim niesie jej same kłopoty.
Alyssa nie zdobyła mojego serca, raczej nie miałabym ochoty ponownie do niej
wpaść z wizytą.
Czy przepisy – choćby to były sekretne receptury sławnej
nowojorskiej restauracji – uratują tę
książkę? Dla mnie jednak nie. Choć trzeba przyznać, że przepisy te kuszą i
mamią. Kuszą - bo są bardzo atrakcyjnie sformułowane; tak autentycznie,
gawędziarsko, domowo. Myślisz sobie: no, chyba rzeczywiście autorka te dania
robiła, brzmią pysznie, chyba warto kupić tę książkę. Kupujesz ją - czytasz -
idziesz do kuchni - sięgasz po rondle i.... no właśnie. I okazuje się, że
książka tylko cię mami. Dużo obiecuje i raczej nie dotrzymuje obietnic. Myślisz
sobie: ech! to pewnie ja nie jestem zbyt dobra, nie umiem zmierzyć się z
daniem.
Ale czy aby na pewno?
Skusiłam się na zrobienie kultowej zupy pomidorowej z
Sarabeth w N.Y. Kto by się nie skusił, czytając taki opis?:
"W czasach mojej pracy u Sarabeth patrzyłam z
zadziwieniem, jak klienci nabożnie kłaniają się przed ustawionymi przed nimi
miseczkami z kremem z pomidorów. Gdy wspominam komuś po latach, że byłam tam
kiedyś kelnerką, pierwsze co słyszę, to: O mój Boże, ta zupa..."
Niezbyt mi się już na wstępie podobał pomysł robienia jej na
bazie i mleka i śmietany jednocześnie i to gotowanych na parze – ale trzymałam
się oryginalnego przepisu. Nawet użyłam pomidorów z puszki, choć była pełnia
lata i soczyste, dojrzałe pomidory gruntowe kusiły na każdym straganie.
Nie zachwyciło mnie to danie. Mamie nie smakowało
zdecydowanie.
Po tej jednej próbie dałam sobie spokój, w końcu
niekoniecznie muszę próbować wszystkiego, o czym czytam.
Poczytać książkę można, ale naprawdę niekoniecznie.
Dla porządku, gdyby ktoś był zainteresowany, podam jeszcze
jakie przepisy w książce znajdują się:
Kluchy, kasztanki Punky Roger, aksamitny krem z pomidorów
Sarabeth, chleb bananowy „orbitowanie bez cukru”, tosty z serem dla dwójki
zakochanych dzieciaków, ciasto cytrynowe które odmieni twoje życie, nocne
kanapki BLT w indykiem, chipsy z batatów, makaron z serem Marthy (Stuart), sos
do sałatek mamy, idealna zapiekanka pasterska, ciasteczka z kawałkami czekolady
Neimana Marcusa, sernik Lynn Papale, nadnaturalne brownie na czas rozstań i
załamań, babeczki z owocami na przeprosiny, kurczak w ziołowej panierce dla
głodnych ważniaków, ziemniaki Jennifer na ciepło z musztardą, łatwa ryba w
stylu azjatyckim, nieokiełznana sałatka z kurczaka, wiśnie pod kruszonką dla
osób o nazbyt kruchej konstrukcji, prosta pizza po trudnych chwilach, klopsiki
z jagnięciny garnirowane ziarnami granatu i noworocznymi postanowieniami,
fusili Nigelli z prażonymi orzeszkami piniowymi i fetą, wyborne ciastka z
orzechów, rodzynków i czekolady, brudne bąbelki, quiche z cebula i czarnuszką
na wypadek odwiedzin dżentelmena, wiosenna tarta, deszczowe rigatoni, prosty
trifle.
Niekoniecznie lubię takie książki :)
OdpowiedzUsuńJa jestem kulinarnym beztalenciem, więc nie sięgnę po tę książkę, gdyż nie lubię pichcić w kuchni, dlatego dodatkowe przepisy zawarte w tej książce skutecznie by mnie odstraszały.
OdpowiedzUsuńLubię bardzo gotowanie, ale jakoś ta książka mnie nie przekonuje. Ostatnio tyle ciekawych nowości w księgarniach, że tą mogę sobie podarować :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam do siebie na konkurs!
A mi ta książka bardzo się podobała. Szybka akcja, sympatycznie i lekko napisana ... nawet jeśli jest schematyczna to należy do przyjemnych.. idealna na lekturę w autobusie jadąc do pracy
OdpowiedzUsuń