Podtytuł książki brzmi: sekretne życie krytyka w przebraniu
Autorką jest Ruth Reichl, Amerykanka, której zaproponowano posadę krytyka kulinarnego w prestiżowym The New York Times.
Książka napisana jest lekkim, subtelnym piórem, ale czytając ją nie
mogłam się uwolnić od wrażenia, że znalazłam się w komediowo
przerysowanym świecie Luisa de Funes i jego perypetii typu „skrzydełko
czy nóżka”. Bo książkowa Ruth, wybierając się do restauracji, o której
chce napisać do gazety, chce tam być incognito, więc przebiera się w
coraz to inne postaci: hippiskę, staruszkę, nawet swoją zmarłą matkę.
Szaleństwo! No fakt, że krytyka inaczej by obsługiwano, niż zwykłego
klienta, a opinia o restauracji winna być w miarę obiektywna, więc
wszystkie chwyty dozwolone.
Nie wiem, czy to jest prawda z tym przebieraniem się, czy tylko taka
literacka fikcja, ale w książce to dobry pomysł dla dramaturgii akcji i
zabieg ten pozwolił autorce na pokazanie zróżnicowania klasowego
społeczeństwa amerykańskiego i sztampowego stempelka w ocenianiu ludzi.
Ubierasz się w takie, a nie inne ciuchy, czeszesz się tak i tak – a więc
jesteś z nizin, z granicy marginesu i nie ma dla ciebie miejsca wśród
nas. Damy ci to odczuć, oj, damy.
Ale zostawmy na boku tę śmieszną w świecie dorosłych grę w podchody –
i przejdźmy lepiej do strony kulinarnej. O! tu jest znacznie, znacznie
lepiej. Właściwie to za mało powiedziane. Tu jest świetnie!
Opisy dań i wnętrz lokali – to poezja. Górna półka. Są tak
sugestywne, że gdybym znalazła się kiedyś w N.Y. to myślę, że
rozpoznałabym opisywane miejsca i odnalazła smaki, które zasugerowała
Ruth.
Posłuchajcie fragmentów:
„Nie próbowałam nigdy czegoś takiego jak jego surowy tuńczyk.
Czysta, niemal przeźroczysta ryba, została obtoczona w kawiorze, tak, że
niemal świeciła na czerwono, jak rubiny wśród pereł. Dookoła ułożone
były girlandy z pora, przetykane tajemniczymi czarnymi punkcikami.”
„Kiedy przyniesiono łososia, spory kawałek pomarańczowego mięsa w
głęboko purpurowym sosie (…) wzięłam kawałek ryby do ust i natychmiast
zapomniałam o wszystkim oprócz tego, co działo się w moich ustach, mięso
i chrupiące kawałki karczocha tańczyły razem tango. Miękkość ryby
włożona była między chrupkość warstw – na spodzie karczochy, na wierzchu
grzanki z chleba, smaki pojawiały się i znikały w szaleńczym tempie.
Zdawało mi się, że spróbowałam kasztana, za moment smak znikał
wchłonięty przez ciężki smak wina.”
„A potem już nic nie mówiłam, ponieważ spróbowałam jednego z ptysiów
i skoncentrowałam się na tym jak po prostu wyparował zmieniając się w
gorące, serowe powietrze, kiedy zamykałam je w ustach.”
Zjadłoby się, co?
No to przepisik, proszę bardzo (sama mam w planie go wypróbować)
Ptysie serowe Gougeres
1 szklanka wody
200 g niesolonego masła
1 i ½ łyżeczki soli
1 i ½ szklanki mąki
5 jaj
1 szklanka pokrojonego w kostkę sera Gruyere
Pieprz do smaku
½ szklanki startego sera Gruyere
Rozgrzać piec do 270 st. C
Zmieszać wodę, masło i łyżeczkę soli w rondlu i doprowadzić do
wrzenia, mieszając aż masło się roztopi. Zdjąć rondel z palnika, gdy
płyn trochę wystygnie, dodać mąkę i dokładnie wymieszać. Postawić rondel
z powrotem na ogniu, doprowadzić do wysokiej temperatury, mieszać
drewnianą łyżką dopóki ciasto nie zacznie odchodzić od brzegów rondla.
Zdjąć z ognia.
Pojedynczo dodawać jajka i wymieszać dokładnie, aby masa stała się
jednolita. Dodać pokrojony w kostkę ser, pozostałe pół łyżeczki soli i
trochę pieprzu. Dobrze wymieszać.
Kłaść masę za pomocą łyżki na dobrze nasmarowaną masłem blachę do
pieczenia. Każdy ptyś wygładzić na wierzchu i po bokach przy pomocy noża
i posypać startym serem.
Piec partiami po 25 minut dopóki nie urosną i się nie zezłocą.
Natychmiast podawać.
Są organizowane takie wycieczki śladami bohaterów książek, filmów
czy celebrytów, ot, choćby śladami Petera Mayle`a we Francji; myślę, że
na wycieczkę śladami Ruth Reichl w Nowym Yorku nie zabrakłoby chętnych:)
Została nam jeszcze do omówienia sprawa tytułu książki: „Czosnek i
szafiry”. Dlaczego taki? Pod koniec książki rzucono nam trop. Mąż
bohaterki, nie mogąc znieść jej przeobrażania się w różne indywidua i
jej zachowania wówczas, tak złego i różnego od tego, kim w istocie jest,
mówi:
„Nie mogłem tam zostać i patrzeć na to, co robisz. Nienawidzę, kiedy
udajesz, że jesteś tą osobą. (…) Krytykiem Restauracji New York Timesa.
(…) Cały czas miałem w głowie ostatni wers T.S. Eliota z „Czterech
kwartetów”: <czosnek i szafiry w błocie>. Przypomniało mi się to,
kiedy wpadłaś w ten niemal trans”.
Oooo …. nie lubię tego: kilka słów wyrwanych z kontekstu, nic nie
mówiących, przynajmniej mnie, bo nie znam tego wiersza. Ale dwujęzyczny
Eliot stoi mi na półce, zajrzyjmy:
„Cztery kwartety” to całość stworzona z czterech wierszy. Czosnek i
szafiry znajduję w pierwszym z nich, w „Burnt Norton”, i to w środku,
nie na końcu. Tu można go przeczytać: http://beau.blox.pl/tagi_b/180451/Eliot-T-S.html
Wydaje mi się, że cytat w książce Ruth Reichl nie ma żadnego związku
z treścią wiersza Eliota. No, owszem – czosnek i szafiry w błocie – to
nośne, efektowne porównanie; coś drogocennego (jak bohaterka książki)
rzucone w błoto codzienności, często przejmuje jego najgorsze cechy,
zatraca swą drogocenną doskonałość. Ale cytowany wiersz Eliota jest o
czymś zupełnie innym. To rozważanie o czasie i wieczności i jednocześnie
podsumowanie ewolucji twórczej artysty (tak uważają znawcy jego
poezji).
Ruth Reichl wykorzystała po prostu jego efektownie brzmiące słowa do swoich celów.
Cóż, bywa i tak.
Negresco - dzięki za kolejną ciekawą recenzję i książki, na którą od dawna poluję :)
OdpowiedzUsuńA jako ciekawostkę zdradzę Ci, że przeczytałam w czasie urlopu dwie książki, które trochę 'nawiązują' do Ruth Reichl - jedna to prawdziwa historia Alyssy Shelassky "Serce na talerzu", a druga to "Biesiada z aniołami" Sarah-Kate Lynch (w niej bohaterka zastępuje Ruth na stanowisku krytyka kulinarnego New York Timesa)- obie za jakiś czas pojawią się tutaj :)
No, popatrz, "serce na talerzu" tez już przeczytałam:) właśnie recenzja w opracowaniu, ciekawe będzie takie podwójne spojrzenie na tę samą książkę!
OdpowiedzUsuńA ta druga książka zapowiada się ciekawie.
Ooo, super z tym "sercem..." :)
OdpowiedzUsuńA ta druga to chyba jednak nie tej od "Lunchu w Paryżu", ale jedną jej książkę już tu opisywałam - "Za oknem cukierni": http://literaturapalcelizac.blogspot.com/search/label/Sarah-Kate%20Lynch
Książka rewelacyjna, ale podczas czytania aż zęby zgrzytały przez fatalne tłumaczenie.. Naprawdę ogromna szkoda, jednak takie kwiatki jak "olej warzywny" (vegetable oil) czy wskazówka by kuraka piec w 450'C strasznie psują mi lekturę..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :-)