Strony

czwartek, 29 sierpnia 2013

Czosnek i szafiry – intrygujący tytuł książki około kulinarnej

Podtytuł książki brzmi: sekretne życie krytyka w przebraniu
Autorką jest Ruth Reichl, Amerykanka, której zaproponowano posadę krytyka kulinarnego w prestiżowym The New York Times.



Książka napisana jest lekkim, subtelnym piórem, ale czytając ją nie mogłam się uwolnić od wrażenia, że znalazłam się w komediowo przerysowanym świecie Luisa de Funes i jego perypetii typu „skrzydełko czy nóżka”. Bo książkowa Ruth, wybierając się do restauracji, o której chce napisać do gazety, chce tam być incognito, więc przebiera się w coraz to inne postaci: hippiskę, staruszkę, nawet swoją zmarłą matkę. Szaleństwo! No fakt, że krytyka inaczej by obsługiwano, niż zwykłego klienta, a opinia o restauracji winna być w miarę obiektywna, więc wszystkie chwyty dozwolone.
Nie wiem, czy to jest prawda z tym przebieraniem się, czy tylko taka literacka fikcja, ale w książce to dobry pomysł dla dramaturgii akcji i zabieg ten pozwolił autorce na pokazanie zróżnicowania klasowego społeczeństwa amerykańskiego i sztampowego stempelka w ocenianiu ludzi. Ubierasz się w takie, a nie inne ciuchy, czeszesz się tak i tak – a więc jesteś z nizin, z granicy marginesu i nie ma dla ciebie miejsca wśród nas. Damy ci to odczuć, oj, damy.
Ale zostawmy na boku tę śmieszną w świecie dorosłych grę w podchody – i przejdźmy lepiej do strony kulinarnej. O! tu jest znacznie, znacznie lepiej. Właściwie to za mało powiedziane. Tu jest świetnie!
Opisy dań i wnętrz lokali – to poezja. Górna półka. Są tak sugestywne, że gdybym znalazła się kiedyś w N.Y. to myślę, że rozpoznałabym opisywane miejsca i odnalazła smaki, które zasugerowała Ruth.
Posłuchajcie fragmentów:
 „Nie próbowałam nigdy czegoś takiego jak jego surowy tuńczyk. Czysta, niemal przeźroczysta ryba, została obtoczona w kawiorze, tak, że niemal świeciła na czerwono, jak rubiny wśród pereł. Dookoła ułożone były girlandy z pora, przetykane tajemniczymi czarnymi punkcikami.”
 „Kiedy przyniesiono łososia, spory kawałek pomarańczowego mięsa w głęboko purpurowym sosie (…) wzięłam kawałek ryby do ust i natychmiast zapomniałam o wszystkim oprócz tego, co działo się w moich ustach, mięso i chrupiące kawałki karczocha tańczyły razem tango. Miękkość ryby włożona była między chrupkość warstw – na spodzie karczochy, na wierzchu grzanki z chleba, smaki pojawiały się i znikały w szaleńczym tempie. Zdawało mi się, że spróbowałam kasztana, za moment smak znikał wchłonięty przez ciężki smak wina.”
 „A potem już nic nie mówiłam, ponieważ spróbowałam jednego z ptysiów i skoncentrowałam się na tym jak po prostu wyparował zmieniając się w gorące, serowe powietrze, kiedy zamykałam je w ustach.”
 Zjadłoby się, co?
No to przepisik, proszę bardzo (sama mam w planie go wypróbować)
 Ptysie serowe Gougeres
1 szklanka wody
200 g niesolonego masła
1 i ½ łyżeczki soli
1 i ½ szklanki mąki
5 jaj
1 szklanka pokrojonego w kostkę sera Gruyere
Pieprz do smaku
½ szklanki startego sera Gruyere
Rozgrzać piec do 270 st. C
Zmieszać wodę, masło i łyżeczkę soli w rondlu i doprowadzić do wrzenia, mieszając aż masło się roztopi. Zdjąć rondel z palnika, gdy płyn trochę wystygnie, dodać mąkę i dokładnie wymieszać. Postawić rondel z powrotem na ogniu, doprowadzić do wysokiej temperatury, mieszać drewnianą łyżką dopóki ciasto nie zacznie odchodzić od brzegów rondla. Zdjąć z ognia.
Pojedynczo dodawać jajka i wymieszać dokładnie, aby masa stała się jednolita. Dodać pokrojony w kostkę ser, pozostałe pół łyżeczki soli i trochę pieprzu. Dobrze wymieszać.
Kłaść masę za pomocą łyżki na dobrze nasmarowaną masłem blachę do pieczenia. Każdy ptyś wygładzić na wierzchu i po bokach przy pomocy noża i posypać startym serem.
Piec partiami po 25 minut dopóki nie urosną i się nie zezłocą.
Natychmiast podawać.
 Są organizowane takie wycieczki śladami bohaterów książek, filmów czy celebrytów, ot, choćby śladami Petera Mayle`a we Francji; myślę, że na wycieczkę śladami Ruth Reichl w Nowym Yorku nie zabrakłoby chętnych:)
 Została nam jeszcze do omówienia sprawa tytułu książki: „Czosnek i szafiry”. Dlaczego taki? Pod koniec książki rzucono nam trop. Mąż bohaterki, nie mogąc znieść jej przeobrażania się w różne indywidua i jej zachowania wówczas, tak złego i różnego od tego, kim w istocie jest, mówi:
 „Nie mogłem tam zostać i patrzeć na to, co robisz. Nienawidzę, kiedy udajesz, że jesteś tą osobą. (…) Krytykiem Restauracji New York Timesa. (…) Cały czas miałem w głowie ostatni wers T.S. Eliota z „Czterech kwartetów”: <czosnek i szafiry w błocie>. Przypomniało mi się to, kiedy wpadłaś w ten niemal trans”.
 Oooo …. nie lubię tego: kilka słów wyrwanych z kontekstu, nic nie mówiących, przynajmniej mnie, bo nie znam tego wiersza. Ale dwujęzyczny Eliot stoi mi na półce, zajrzyjmy:
„Cztery kwartety” to całość stworzona z czterech wierszy. Czosnek i szafiry znajduję w pierwszym z nich, w „Burnt Norton”, i to w środku, nie na końcu. Tu można go przeczytać: http://beau.blox.pl/tagi_b/180451/Eliot-T-S.html
 Wydaje mi się, że cytat w książce Ruth Reichl nie ma żadnego związku z treścią wiersza Eliota. No, owszem – czosnek i szafiry w błocie – to nośne, efektowne porównanie; coś drogocennego (jak bohaterka książki) rzucone w błoto codzienności, często przejmuje jego najgorsze cechy, zatraca swą drogocenną doskonałość. Ale cytowany wiersz Eliota jest o czymś zupełnie innym. To rozważanie o czasie i wieczności i jednocześnie podsumowanie ewolucji twórczej artysty (tak uważają znawcy jego poezji).
Ruth Reichl wykorzystała po prostu jego efektownie brzmiące słowa do swoich celów.
Cóż, bywa i tak.



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

"Przepiórki w płatkach róży" Laura Esquivel

Dawno nie zamieściłam tutaj żadnej recenzji, a przecież to jedno z moich ukochanych wyzwań i książek już się trochę nazbierało :)



Pierwszą, którą przeczytałam w tym roku (czyli dawno, bo w styczniu!) była wielokrotnie pojawiająca się po rzuceniu hasła "kulinaria w książkach", powieść Meksykanki Laury Esquivel.

Akcja powieści rozgrywa się w Meksyku w czasie walk, których echa w różnym stopniu dotykają rodziny głównej bohaterki Tity (jeden z ciekawszych wątków to ten, gdy siostra Tity - Gertrudis ucieka do żołnierzy). Ale jednak ich dom jest raczej z dala od bardziej dramatycznych wydarzeń. Tita jest najmłodszą z trzech sióstr wychowywanych samotnie przez mamę Elenę. I jako najmłodsza, zgodnie z jakimś dziwnym zwyczajem, ma zostać przy matce i opiekować się nią do śmierci. Nieważne, że o rękę Tity zabiega zakochany w niej Pedro. Przyjmuje on propozycję matki i żeni się z siostrą Tity - Rosaurą, tylko w ten sposób może być blisko ukochanej. Jednak cały czas niedoszli kochankowie-małżonkowie są pod ostrzałem reszty rodziny, nie wolno im zostawać sam na sam, nie wolno im rozmawiać na osobności, Jedyną metodą na porozumienie staje się jedzenie. Jedzenie, którego przygotowywanie leży w gestii Tity, jedzenie, z którym wiążą się tajemnicze okoliczności narodzin Tity, jej wychowanie i jej dziwne moce. Do czego to doprowadzi? Czy Tita i jej ukochany doznają kiedykolwiek spełnienia? Jaki los czeka rodzinę, w której skryte są różne tajemnice? Czy kolejne pokolenia również będą 'naznaczone'? Czy Esperanza, córka Rosaury i Pedra będzie musiała powtórzyć los Tity?

Bardzo podobała mi się historia opowiedziana przez Laurę Esquivel. Dziękuję za wszystkie polecenia - sprawdziły się zdecydowanie. Ta książka to wspaniałe połączenie tego, co lubię - sagi rodzinnej, niezwykłe j niełatwej historii miłosnej i ... kulinariów. Pięknie pokazane jest tu, jak wielką moc mają potrawy, dobór składników, przyprawy i to z jakim uczuciem je przygotowujemy. Każdy rozdział poprzedzony jest przepisem na potrawę, która jest dla tego rozdziału kluczowa.

Ciekawi bohaterowie to również wielki atut - bohaterowie podejmujący niesztampowe decyzje, bohaterowie szlachetni (cudowna postać doktora Johna) i kompletnie pozbawieni dobrych ludzkich cech. Bardzo zresztą kobieca to powieść, bo przecież trzy siostry i ich matka są samym sednem opowieści, są silne i władcze (każda na swój sposób), co trochę dziwne w kontekście kultu "macho" charakterystycznego dla latynoskiego kręgu kulturowego.

I nie przeszkadzały mi wcale inne, charakterystyczne dla literatury iberoamerykańskiej cechy. Ani bardzo dosłowny naturalizm, ani 'magiczność', której zazwyczaj nie lubię. Tu dałam się magii porwać w tą odległą w czasie i przestrzeni krainę, gdzie uczucia są najważniejsze. I Wam, jeśli jeszcze nie znacie tej historii, zalecam to samo :)


Spis przepisów:
- Gwiazdkowe bułeczki
- Tort weselny chabela
- Przepiórki w płatkach róży
- Mole z indyka z migdałami i ziarnem sezamowym
- Kiełbasa na sposób północny
- Zupa ogonowa
- Champandongo
- Czekolada
- Kołacz na Święto Trzech Króli
- Torrejas
- Fasola na sposób tezcucański
- Chile w sosie orzechowym

czwartek, 1 sierpnia 2013

Literatura od kuchni – wrażenia subiektywne

Bogusław Deptuła i jego „Literatura od kuchni” – to recenzje przeczytanych przez niego lektur, w których szczególną uwagę zwracał na obecność wątków kulinarnych.


A oto moja recenzja jego z kolei książki:)
Wrażenie pierwsze – pozytywno-nieco przerażone
O rany! Jakie książki ten facet czyta! O wielu tych autorach nawet nie słyszałam: M. Houellebecq, P. Quignard, Z. Valdes, J.K. Huysmans, J. Pontormo…. A myślałam zawsze o sobie, że jestem dość oczytana:(
Wrażenie pierwsze „a” – pozytywne – jeśli chodzi o dobór książek recenzowanych. Dość już mam antologii, które cytują opis bigosu w „Panu Tadeuszu”. Wreszcie o czymś nowym można przeczytać!

Wrażenie pierwsze „b” – bardzo pozytywne i pocieszające, bo wśród omawianych lektur znalazłam też książki, które znam! Szymborska, Proust, Czechow, Hrabal, Capote…. Ba! Jest nawet literatura dla dzieci, też mi znana: J. Brzechwa z „Pchłą Szachrajką”, T. Jansson i jej „Muminki”, Z. Nienacki z „Panem Samochodzikiem”.

Wrażenie drugie – bardzo pozytywne jeśli chodzi o konstrukcję książki; zestawienie recenzowanych dzieł w tematyczne menu to świetny naprawdę pomysł. Autor tak o tym mówi: „… wymyśliłem dwanaście literackich jadłospisów, które wydały mi się całkiem wciągające. Czytelnik może sobie przygotować cały obiad w jednorodnym stylu: powieściowym, kryminalnym, absurdalnym...”

Mnie najbardziej się podobało menu podróżne z gazpacho, kotletem Pożarskiego i ciastkiem ponczowym.

Wrażenie trzecie – mieszane, jeśli chodzi o kulinarne prezentacje dokonań autora na bazie przeczytanych lektur.  Owszem, przepisy są ciekawe, na temat, widać, że wypróbowane, ale…. ja mam niedosyt. Nie, żebym się czepiała, nie, nie! Ale ideałem byłoby dla mnie wyszukanie przepisu „z epoki”, niechby nawet nie był przez autora wypróbowany, ale niechby był autentyczny. Autor nie podaje też źródeł prezentowanego przepisu, a wiadomo przecież że nie wymyślił sam przepisu na przykład na magdalenki; skądś go wziął, skąd?? Piszę akurat o magdalenkach, bo najpierw długo przedzierałam się przez test Marcela Prousta, a potem bardzo długo szukałam przepisu na to ciasteczko, takiego żeby nie trzeba było wyskrobywać go z karbowanej blachy o kształcie muszelek!  Mimo, iż w końcu znalazłam satysfakcjonujący mnie przepis, i zdobyłam blachę teflonową do magdalenek, mam w planie wypróbować przepis podany przez p. Deptułę:)

Aczkolwiek – uzupełniając swoją powyższą uwagę chcę uczciwie zaznaczyć, że autor zamieszcza wśród źródeł cytatów również zestawienie książek, z których czerpał kulinarne inspiracje. I powiem wam, że wymieniane przez niego pozycje polskojęzyczne – wszystkie mam! Ale marzy mi się jakiś przepis, ot, choćby z podanej przez autora jako źródło, książki kulinarnej Aleksandra Dumasa – cóż, wydanej w nieznanym mi, niestety, języku francuskim.

Podsumowanie – tak czy inaczej – kulinarny smakosz powinien po tę książkę sięgnąć ! i cieszyć się jej smakiem:)