środa, 23 kwietnia 2014

"Nie samym chlebem" - smaczna książka i róża, jak w Katalonii



Dziś recenzja jakiejś książki jest konieczna! Należy się wręcz taki prezent miłośnikom pisanych liter. Dziś, w dzień św. Jerzego, 23 kwietnia - obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Książki. W hiszpańskiej Katalonii świętuje się go już od 1930 roku. Ten dzień to magiczna data: 23 kwietnia zmarli Cerwantes, Szekspir oraz I.G. de la Vega. A skąd róża? W Katalonii w tym dniu obdarowywano kobiety czerwonymi różami, mającymi symbolizować krew smoka pokonanego przez św. Jerzego, w obronie pięknej księżniczki...
Zwyczaj ten - książka i róża jako prezent - propaguje już od 2002 roku Marszałek Małopolski, księgarnie udzielają w tym dniu rabatów, jest mnóstwo imprez towarzyszących...
A więc prezent ode mnie - recenzja książki; tutaj wiadomo, kulinarnej. Proszę bardzo: Sarah Kate Lynch (dziennikarka, mieszkająca i tworząca w Nowej Zelandii) - "Nie samym chlebem"


Jestem pewna, że książka ta spodoba się przede wszystkim tym z was, którzy pieką własnoręcznie chleb. Ale i inni – do których i ja się zaliczam - przeczytają ją z ciekawością. Owszem, chciałabym chleb piec, to takie ekscytujące, ale niestety, ja po prostu nie mam na to czasu.
Esme – bohaterka książki Sary Kate Lynch – żeby upiec bochenek, wstaje w środku nocy, by zagnieść ciasto, które musi następnie 3-4 godziny leżakować, po czym znów się go zagniata i odstawia na godzinę, przekłada do koszyczka... sporo tych etapów jeszcze jest (rzecz jasna, przepis dokładny na ten chleb w książce jest!)
Przygoda Esme z chlebem zaczęła się w małym miasteczku na południu Francji, podczas wakacyjnego wyjazdu. Tam spotkała miłość swojego życia (a przynajmniej tak jej się wydawało), tam dostała zakwas, który odtąd będzie już dokarmiać przez całe życie, tam nauczyła się sztuki pieczenia pain au levain – chleba na zakwasie. Pieczenie chleba stało się dla niej czymś najważniejszym w życiu, istotą wszystkiego, przez te bochenki wyrażała siebie.
Poznajemy jednak Esme w Anglii, w chwili, kiedy po przebytej dopiero co tragedii (jeszcze na razie nie wiemy jakiej), nie potrafi po prostu zmobilizować się, aby upiec choćby jeden bochenek. Czy uda jej się wrócić do pieczenia? Poznając ją coraz lepiej na kolejnych kartach książki, mamy taką nadzieję....
I chyba spodobałaby się wam kuchnia Esme, w jej słynnym Domu w Chmurach, na samej górze, na 5 piętrze, przeszklona, z oknami na wszystkie cztery strony świata; jakież ona stamtąd miała widoki! Inna rzecz, że ciągłe bieganie w górę i w dół, raczej było irytujące i uciążliwe. Ale coś za coś....

Zapraszam do lektury i na książkowe zakupy!
Już nie mogę się doczekać, co też uda mi się w księgarni w Dzień Książki wyszperać:)



sobota, 5 kwietnia 2014

"Biesiada z aniołami"



Autorkę – Sarah Kate Lynch – znałam już pozytywnie bardzo z książki, pełnej francuskiego wina,  „Dom córek”, więc kiedy zaczęłam czytać „Biesiadę z aniołami”, zaskoczona byłam bardzo niemile. Wydumane zwroty akcji, nieuzasadnione zupełnie zachowania postaci, takie rodem z kiepskiego romansu …. ło matko! co ja czytam! I czy na pewno chcę to dalej czytać???? – Dobrze, że to książka z biblioteki, pomyślałam, i nie musiałam za nią płacić.  Gdyby nie naprawdę piękne opisy kulinarnej Wenecji, dałabym sobie spokój z tą książką.








Czytałam jednak dalej i wszystko zaczęło się wyjaśniać, logicznie układać, elementy mozaiki powskakiwały na swoje miejsca.
Więc gdyby wam przypadkiem wpadła w rękę ta książka, bądźcie cierpliwi, warto ją przeczytać, nie tylko z uwagi na akcenty kulinarne, których tu nie brakuje, ale i na psychologię zachowań ludzkich, zwłaszcza w sytuacjach krytycznych, wręcz na pograniczu zagrożenia życia.
Ale tym też bardzo się nie martwcie. Będzie dobrze.
Bohaterowie pokażą swoje prawdziwe oblicza, co czasem okaże się szokujące, narratorka Connie (czy może Emsi) zdziwi się sama sobą, ale powoli zacznie rozumieć, co dla niej jest naprawdę ważne w życiu. Czy naprawdę bycie krytykiem kulinarnym to jedyne, co chciałaby robić w życiu? I co zrobić z sobą, jeśli nie może nim być?
Poznajemy Amerykankę Connie w Wenecji, po czym okazuje się, że tak naprawdę to jednak musimy wrócić do Nowego Jorku. Ale przy okazji tego dziwnego splotu wydarzeń poznamy kulinarne mapy obu miast; restauracje i knajpki, które powinno się zobaczyć i dania, które trzeba spróbować.
Uwaga! Robię ściągę:
Najpierw cicchetti w Wenecji.
„Teraz – powiedział Marco, kiedy stuknęliśmy się kieliszkami – opowiem ci o cicchetti. Jak dotąd Wenecja nie słynęła z jedzenia, wiesz o tym? Cóż, te czasy to przeszłość. Nieważne, że Wenecjanie wiedli niegdyś prym w handlu oraz wynaleźli niepozorny widelec. W gruncie rzeczy tutejsze potrawy są równie dobre, jeśli nie lepsze niż w pozostałej części Włoch, o ile wiadomo gdzie ich szukać. Każdy wenecjanin z krwi i kości zaprowadzi cię prosto do La Vedova w Cannaregio albo tutaj, do Do”Mori na cicchetti. To nasza ulubiona tradycja, nie spotkasz tego gdzie indziej. Przypomina tapas, ale po wenecku.
(…)
Podniósł krokiet, a ja otworzyłam usta i ugryzłam spory kęs miękkiej masy. Tuńczyk, lekki, słodkawy, wymieszany z bułką tartą, pietruszką i cytryną i delikatnie podsmażony w tłuszczu. Nie wiem, jakim cudem tak smakował, ale oniemiałam z zachwytu.
(..) Polpette – zakomenderował Marco. Szynkarka delikatnie uniosła kulkę mięsa z tacy na kontuarze i z pietyzmem położyła ją na talerzu. Pulpecik był zwarty, pikantny i różowy, a jego środek wprost rozpływał się w ustach, suto przyprawiony pieprzem i nieprzyzwoicie wilgotny. Innymi słowy, wyborny.
(…) Podczas gdy Marco dalej raczył mnie weneckimi przysmakami, signora Marinello wyszła, by powrócić za chwilę z usmażoną w czosnku kałamarnicą o lśniących mackach. Następnie Marco sięgnął po małe porcyjki grillowanego miecznika i zawijając je we wstążki marynowanej wołowiny, kładł mi na języku, po czym to samo uczynił z sarde in saor, mięsistymi sardynkami, ugotowanymi w sosie będącym idealnym melanżem wina i octu balsamicznego.”

A Nowy Jork? Co można zjeść w czterogwiazdkowej restauracji  „Daniela Boulud” w N.Y.? Posłuchajcie:
„Zabrałam go kiedyś do Daniela na romantyczną kolację. Z chwilą gdy skręciliśmy z Wschodniej Sześćdziesiątej Piątej w elegancki hol wiodący do pulpitu szefa Sali (mijając prywatną salę bankietową oraz ekskluzywny bar po prawej stronie), Tom zjeżył się. (…) Warknął na kelnera, syknął, że mam więcej pieniędzy niż rozumu, po czym …. skosztował jedzenia.
I umilkł.
Zupa z karczochów z podgrzybkami i olejem szałwiowym złagodziła nieco jego srogie spojrzenie, ale tortellini z dziewięcioma ziołami i pianką parmezanową na dobre zamknęło mu usta. Porcja perliczki z borowikami i glazurowanymi suszonymi śliwkami wystarczyła, aby krew doszczętnie odpłynęła mu z twarzy. Z każdym kęsem stawał się coraz bardziej przybity, kiedy zaś sięgnęłam po ostatni kawałek jego tarty figowej, uporawszy się najpierw ze swoim sufletem czekoladowym, mało się nie rozpłakał. Taka była pyszna.”

Na koniec tych pyszności opowiem wam jeszcze o jednej sałatce, na którą sobie ostrzę zęby, ale muszę poczekać, aż będą świeże pomidory, najlepiej takie z pola, wygrzane słońcem:
„Tom często przyrządzał mi latem prostą sałatkę z pomidorów, awokado i mozarelli. Nic szczególnego, lecz gdy dojrzewały pomidory z Jersey, trudno o lepszy sposób ich podania. Kupował świeży ser u Murraya, a supersoczystą bazylię dostarczał mu farmer z Union Square. Odrobina oliwy z oliwek na ułożone z wierzchu awokado, a do tego chrupiąca ciabatta. W połączeniu z cierpkimi pomidorami i solą morską subtelny smak łagodnego sera i awokado przyjemnie zaostrzał apetyt.”

To taka niby zwykła caprese, prawda? ale ten dodatek awokado? intrygujące!

A tytułowa „biesiada z aniołami”?
Dopiero na samym końcu książki się o niej dowiemy. To przeżycie, którego doświadczyła zarówno bohaterka Connie, jak i babka mężczyzny jej życia, stając na granicy życia i śmierci. Bardzo sugestywna wizja.

Ach! Byłabym zapomniała: na przebieg akcji niemały wpływ miał Woody Allen (szalenie go lubię!) i precel, który wyrwała mu z rąk Connie w Central Parku:)
Miłej lektury!
 

wtorek, 1 kwietnia 2014

„Syrena” kulinarna Antoniego Czechowa



W życiu bym nie zajrzała do tomu opowiadań A. Czechowa (nie przepadam za małymi formami, jak dla mnie zbyt szybko się kończą, zanim się zdążą rozwinąć), gdybym nie wyczytała przypadkiem na blogu p. Adamczewskiego, że jest to bodaj najsłynniejsze opowiadanie kulinarne, a na pewno w całości poświęcone tylko jednemu tematowi: przyjemności jedzenia (nota bene, p. Adamczewski i jego żona są autorami wielu niebanalnych książek kulinarnych).

Kupiłam czym prędzej książkę, przeczytałam. 





I słuchajcie, „Syrena” jest zabawna!
Tytuł nie kojarzy się kulinarnie, prawda?
Ale wierzcie, jest uzasadnione takie połączenie, choć – moim zdaniem – zrodzić się mogło jedynie w męskiej głowie, marzącej o niebieskich migdałach, i to po tak zwanych paru głębszych:)
A co z kulinariami?
Otóż mamy tu zmysłową opowieść rosyjskiego pomocnika sądowego, który po skończonej sesji, kiedy sędzia pisze pośpiesznie protokół, a wszyscy inni czekają niecierpliwie na obiad, zaczyna półgłosem opowiadać o rozkoszach, czekających ich przy stole. O przystawkach, zakrapianych wódką, o zupach, rybach, a wszystko to w oczekiwaniu na danie główne – pieczyste.
Słuchającym ślinka leci, sędzia psuje kolejnych sześć arkuszy, nie mogąc skupić się na sądowych niuansach. No, bo jak tu myśleć o prawniczych terminach, skoro kusiciel szepce, niby to na boku:

 "No więc, a zakąsić, panie Grzegorzu, serdeńko, trzeba także znając się na rzeczy. Trzeba wiedzieć, czym zakąsić. Najlepsza zakąska, jeśli chce pan wiedzieć, to śledź. Zjadł pan dzwonko z cebulką, w musztardowym sosie, natychmiast, dobrodzieju ty mój, dopóki czuje pan jeszcze iskry w swym łonie, spożywaj pan kawior sam albo, jeżeli pan woli z cytrynką, potem zwykłą rzodkieweczkę z solą, potem znowu śledzika, ale już najlepiej dobrodzieju, rydzyków solonych, posiekanych drobniutko na ikrę i przyprawionych, rozumie pan, cebulką i oliwą prowansalską.... Delicje! Aliści wątróbka miętusa - to dopiero poemat!"

Wydaje mi się, że w „Syrenie” Czechow (1860-1904) wytyczył na długie lata styl pisania o kulinariach. U schyłku XIX wieku temat zaczął być „trendy”, a on nader sugestywnie go przedstawiał. No i jeśli chcemy znać kwintesencję kuchni rosyjskiej – to warto sięgnąć po „Syrenę”.